poniedziałek, 24 września 2012

Łan man show

Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziałem na Hutniczej mecz, w którym piłkarz Stali Stalowa Wola dwukrotnie wpisywał się na listę strzelców po strzałach spoza pola karnego i zdaję sobie sprawę, że w II-ligowych realiach podobny wyczyn urasta do rangi wydarzenia bez precedensu. Kibice ZKS-u przyzwyczajeni są do tego, że liczbę składnych zespołowych akcji można w trakcie jednego spotkania policzyć na palcach jednej ręki; przymierzyć dwa razy z ponad 20 metrów tak, by nie dać bramkarzowi żadnych szans? Damian Łanucha albo posiada strzelecki talent, albo miał nadzwyczajnego farta.


Zdarzają się takie spotkania, kiedy przeciera się oczy ze zdumienia patrząc na grę swojego zespołu. Pamiętacie pierwsze 30 minut inaugurującego Euro 2012 meczu Polska-Grecja?  Stalówka w pierwszej połowie meczu z Pogonią Siedlce nie tylko nie przypominała w niczym zespołu, który dwa tygodnie wcześniej dał się rozjechać Puszczy Niepołomice 0-4; tak grających Czarno-Zielonych nie pamiętam od ładnych paru lat. Nie wiem, w jaki sposób trener Mirosław Kalita zmotywował swój zespół po fatalnej serii trzech porażek u siebie na inaugurację sezonu – na konferencji prasowej kokieteryjnie żartował, że miał już dość tłumaczenia się "panom redaktorom" po kolejnych blamażach; przystawienie sobie noża do trenerskiego gardła sprawiło jednak, że udało mu się tchnąć w tę drużynę "team spirit". Stalówka wreszcie wyglądała, jakby na boisku walczyła o coś więcej niż tylko korzystny wynik.

O ile bowiem poprzedzające spotkanie z Pogonią Siedlce dwa mecze wyjazdowe z Motorem Lublin i Wigrami Suwałki były dla drużyny próbą ratowania trenera – Kalita zapowiedział, że jeśli nie przywiezie z wyjazdów 4 punktów, poda się do dymisji; o tyle niedzielny występ przed własną publicznością był już gryzieniem trawy o odzyskanie zaufania stalowowolskich kibiców. Kredyt udzielony.   
                
Mirosław Kalita po meczu Stal Stalowa Wola - Pogoń Siedlce:


Skoro mowa o gryzieniu murawy… Zanim jeszcze padła pierwsza bramka dla Stalówki, biegający jak wariat po prawej flance (czyli wzdłuż jedynej czynnej obecnie trybuny) Mateusz Kantor co rusz otrzymywał od publiczności brawa zachęty za podjęcie walki z rywalem. Nawet jeśli nie udało mu się wygrać pojedynku z przeciwnikiem, jego ambitna postawa musiała działać mobilizująco na kolegów z drużyny. To właśnie po jego dośrodkowaniu i strzale w słupek Krystiana Getingera piłka trafiła na 20 metr, gdzie biegnący w kierunku pola karnego Damian Łanucha precyzyjnie przymierzył w okienko bramki przeciwników i było 1-0. To nie był jednak początek atrakcji, kilka minut wcześniej szansę na gola zmarnował Przemysław Żmuda, kiedy piłka po jego strzale głową uderzyła w poprzeczkę.
Po bramce na 1-0 Damian Łanucha został sprowadzony przez kolegów do parteru.
Drugi gol nie był więc dziełem przypadku, tylko potwierdzeniem bezdyskusyjnej dominacji ZKS-u nad piłkarzami z Siedlec. Kolejny raz błysnął Łanucha, który precyzyjnym podaniem umożliwił Wojciechowi Fabianowskiemu znalezienie się w sytuacji sam na sam z bramkarzem gości. Fabian nie Białek – trafił w bramkę obok golkipera Pogoni i na przerwę Stalówka schodziła do szatni z dwubramkową przewagą.

Co mnie najbardziej cieszyło (i zaskoczyło) w grze Stali – to wymienność pozycji. Na prawej stronie wysunięty do przodu Mateusz Kantor nierzadko zastępowany był przez pilnującego tyłów Artura Cebulę, po drugiej stronie boiska rajdy godne klasowego lewoskrzydłowego urządzał zaś Sylwester Sikorski (raz się tak zapędził, że aż zmuszony był do dryblingu w polu karnym Pogoni, skończyło się żółtą kartką za próbę wymuszenia jedenastki). W środku boiska ofensywną grę próbował kreować zaś Damian Łanucha, który wspierał też w defensywnych zadaniach Bartosza Horajeckiego. Pogoń nie istniała, jeden strzał w światło bramki Bartłomieja Dydy to wszystko, na co stać było w pierwszych 45 minutach gości z Siedlec.
Strzelcy bramek dla Stali: Damian Łanucha (11) i Wojciech Fabianowski (16) wspólnie "fetują" kolejne trafienie
 
W drugiej odsłonie wróciła stara dobra Stal dostosowując się do poziomu prezentowanego przez swych przeciwników. Na boisku rządził więc chaos  a ja zacząłem sprawdzać sobie w telefonie składy, w jakich wychodziły właśnie na Anfield Road drużyny Liverpoolu i Manchesteru United. Atmosfera na Hutniczej siadła do tego stopnia, że nie martwiłem się nawet o wynik; Pogoni nie udawało się stwarzać podbramkowych sytuacji, nasi zaczęli zaś ćwiczyć stricte hokejowy schemat gry obronnej, czyli wybijanie piłki na oślep na tzw. uwolnienie. Raz udało się nawet „przekopać”  krytą trybunę (wiadomo, że piłka „zaliczyła wysokość”, ponieważ nie słychać charakterystycznego uderzenia o blachę dachu).  

Kiedy więc wydawało się, że nuda drugiej połowy położy się cieniem na  fajerwerkach pierwszych 45 minut, do akcji znów wkroczył Damian Łanucha, który trochę z niczego i od niechcenia, mierząc z okolic narożnika pola karnego w okienko bramki gości, strzelił swoją drugą bramkę meczu. Podawał Mateusz Kantor, ten co się tak nabiegał – po Łanusze drugi wyróżniający się gracz Stalówki. Widać, że Kalita ma do niego coraz więcej zaufania, co udowodnił, kiedy po ściągnięciu z boiska jedynego napastnika – Fabianowskiego – zrezygnował z zastąpienia go naturalnym zmiennikiem – Wojciechem Białkiem, zamiast tego przesuwając na szpicę właśnie Kantora. Chłopakowi brakuje jeszcze trochę zimnej krwi, dobry występ mógł bowiem przypieczętować bramką. Po prezencie, jaki sprawiła mu defensywa gości i minięciu bramkarza, znalazł się sam na sam z pustą bramką. Strzelił jednak… jak Białek.
Piłkarze Stali po meczu podziękowali kibicom. Nie chcą, by na mecze przychodziły 2 osoby (na krzyż).
Kiedy opuszczałem Hutniczą po porażce z Puszczą dwa tygodnie temu, Stalówka była 3 punkty nad strefą spadkową. Wystarczyły trzy wygrane spotkania i teraz 3 punktów brakuje ZKS-owi do pozycji lidera. Przyłączam się nieśmiało do chóralnego "Dziękujemy, dziękujemy"; na wszelki wypadek dośpiewuję sobie jednak ku przestrodze szlagier sprzed 2 tygodni pt. "Co wy robicie?".

sobota, 8 września 2012

Puszczają nerwy


Nie pamiętam, kiedy ZKS przegrał ostatnio u siebie 0-4. Kibice, którzy pofatygowali się w sobotnie popołudnie na stadion przy Hutniczej 15 powinni być co prawda przygotowani na stratę przynajmniej 2 punktów – ostatni mecz przed własną publicznością Stalówka wygrała bowiem… 14 kwietnia; ci, którzy wygrzebali jednak 12 złotych na bilet, musieli przecierać oczy z niedowierzania patrząc na styl, w jakim Czarno-Zieloni przegrali z Puszczą Niepołomice.
 
Dla mnie była to inauguracja sezonu, dwa pierwsze mecze przy Hutniczej - z Wisłą Puławy i  Stalą Rzeszów – z różnych powodów musiałem odpuścić. Wiecie, co to znaczy inauguracja sezonu, prawda? Nie mówię o tej sierpniowej sobocie z Canalem +, kiedy rusza liga (na ten dzień też czekamy przez całe wakacje, nieprawdaż?), mam tu na myśli raczej ten nieco staromodny, powtarzany co dwa tygodnie popołudniowy rytuał polegający na tym, że dorosły mężczyzna musi na dwie godziny wyjść z domu. Są jeszcze tacy panowie przy Hutniczej 15; przychodzą sami, siadają samotnie, czasem tylko z kimś się przywitają, zdawkowa pogawędka ze znajomym: „Dziś wreszcie będzie do przodu?”.

No więc pierwszy raz w sezonie to jest zawsze w pewnym sensie pierwszy raz w ogóle. Przychodzę ponad pół godziny przed pierwszym gwizdkiem, siadam w najwyższym rzędzie jedynej czynnej na stadionie trybuny i odkrywam fantastyczny widok, który nigdy nie był mi do tej pory dany (po pierwsze – zawsze przychodziłem na mecze zbyt późno, po drugie – w ubiegłym sezonie nawet w zimie nie było tak niskiej frekwencji). Czuję się, jakbym wrócił na Hutniczą po 10-letniej, nie trzymiesięcznej przerwie. Dalej. Słucham anonsowanego przez spikera składu Stalówki na mecz z Puszczą - nie znam z połowy z tych jedenastu chłopaków.

Zaczęli z animuszem, niezbornie, lecz ze sporym wigorem – zwłaszcza dwaj skrzydłowi. Prawą stroną Majowicz, lewą flanką Kachniarz co jakiś czas próbowali zaczepnych akcji, które kończyły się dośrodkowaniem w pole karne Puszczy. Nieważne, że nie było w tym momencie pod bramką rywali ani Białka (nasza stalowowolska „10"), ani Fabianowskiego (na koszulce z numerem 16) – nasi napastnicy przyzwyczaili bowiem do tego, że jak już dochodzą do strzeleckich sytuacji, to potem koncertowo je marnują.

Więcej okazji do zmarnowania miał w pierwszych 45 minutach Białek. Najpierw po jednej z nielicznych składnych akcji i otwierającym pustą drogę do bramki Puszczy podaniu Fabianowskiego stanął oko w oko z bramkarzem gości; strzał z dość ostrego kąta golkiper Puszczy wybił jednak nogą. Za drugim razem Białek powinien podawać; zbliżając się lewym skrzydłem do pola karnego gości mógł idealnie obsłużyć wspierającego go w kontrataku Fabianowskiego. Zdecydował się jednak na indywidualne rozwiązanie, jeden zwód, drugi i  - zamiast strzału na bramkę teatralna próba wymuszenia karnego. Żółta kartka.
Białek i Fabianowski: Napastnikom Stali najlepiej wychodziło wznawianie gry od środka boiska.

Puszcza grała solidnie z tyłu, ale nie pchała się zbyt natarczywie pod pole karne gospodarzy. Kiedy piłkarze z Niepołomic decydowali się jednak na akcję ofensywną, kończyło się to na zamieszaniu pod bramką Stalówki. Najgroźniejsi byli przy stałych fragmentach gry. Po jednym z rzutów rożnych piłka, przy biernej postawie naszego bramkarza Dydy, otarła słupek; chwilę później znów było niebezpiecznie, kiedy kolejny korner gości zakończył się niecelnym strzałem głową jednego z piłkarzy Puszczy. Komuś włączyła się już wtedy czerwona lampka? Tuż przed przerwą dostaliśmy bramkę do szatni, gola z niczego, strzał nie do obrony zza pola karnego, przy biernej postawie obrońców. Dydo bez szans.

Druga połowa przejdzie do historii stalowowolskiej piłki. Naszym starczyło sił na niecałe 5 minut, kiedy stracili drugą bramkę – uwaga! – po strzale głową z kolejnego rzutu rożnego.  Potem się posypali. Ciężko wyróżnić któregokolwiek ze Stalowców, wszyscy na tle Puszczy wyglądali jak piłkarze okręgówki przy solidnym drugoligowcu. Ja jednak mam po tym meczu swojego faworyta – golkiper ZKS-u Bartłomiej Dydo zawalił co prawda tylko jedną bramkę (trzeci gol, strzelony po balonowym dośrodkowaniu w pole karne z odległości dwóch metrów!), ale chyba każdy celny strzał Puszczy kończył się rozpoczęciem gry przez naszą jedenastkę od połowy boiska. Najbardziej drażniący w boiskowej postawie Dydy jest jednak jego piskliwy głosik, którym dyryguje kolegami z boiska. Czy słuchalibyście się dowódcy, który wydaje rozkazy przedmutacyjnym dyszkantem? Dydo robi na boisko tyle hałaśliwego ambarasu, że chciałoby się krzyknąć: „Nie gadaj tyle, tylko graj”.
Bartłomiej Dydo w meczu z Puszczą nie miał nic do gadania.

Aha, powinno być przynajmniej 0-6. Od strzelenia drugiego gola piłkarze z Niepołomic bawili się z nami w „Pustynię i wpuszczę” – nasi robili im sporo wolnego miejsca a potem sprawdzali, czy Dydo wpuści gola. Wyszło na remis – Puszcza dwa razy strzeliła, dwie wyśmienite okazje zmarnowała.

A po meczu była konferencja prasowa, na którą trener Stalówki, Mirosław Kalita, przyprowadził dwóch piłkarzy – kapitana Bartosza Horajeckiego i Wojciecha Fabianowskiego. Jak wyjaśnił, doszedł do wniosku, że po tym, co zobaczył w drugiej połowie, piłkarze sami muszą się wytłumaczyć. Horajecki przeprosił wszystkich kibiców za postawę zespołu, Fabianowski zaś przyznał, że pora „posypać głowę popiołem”. - Sporą część drugiej połowy obejrzałem z ławki rezerwowych. Na miejscu kibiców też nie chciałbym tego oglądać – powiedział samokrytycznie napastnik Stali. Wiecie co? Nie było w tym jednak za grosz sportowej złości, tylko rozmamłane przeprosiny ucznia, który tłumaczy się rodzicom po wywiadówce, obiecując rychłą poprawę. Komuś puściły nerwy? Nawet kibice przestali już wyzywać piłkarzy (krótkie, kulturalne "Co wy robicie?!" to wszystko, na co było stać trybuny). Aż takimi dżentelmenami to chyba nie jesteśmy?
Wywiadówka piłkarzy Stali, po prawej: niezadowolony wychowawca.

p.s.

Kto idzie o zakład, że Kalita leci ze stołka? Bilans ostatnich 7 meczów Stalówki na Hutniczej: 6 porażek, 1 remis. Stosunek bramek: 3-15. To, że w bieżącym sezonie nie będziemy bić się o pierwszą ligę, było jasne jak brak podgrzewanej murawy na Hutniczej; teraz już wiemy, że będziemy walczyć o utrzymanie. I wszyscy razem: „Nigdy nie spadnie, Stalówka nigdy nie spadnie, nigdy nie spaaaaadniee…”