sobota, 25 maja 2013

W nowej skórze



To był bardzo dziwny mecz. Po pierwsze – przyznaję z lekkim niedowierzaniem, lecz ręką na sercu: naprawdę podobała mi się w sobotę gra Stalówki. Po drugie – mimo absolutnej dominacji na boisku wszystko zmierzało do nudnego i rozczarowującego zerozero. Po trzecie – z powodu kłopotów kadrowych w podstawowej jedenastce wybiegło aż dwóch debiutantów, z ławki straszyli zaś pozorujący tylko ewentualne zagrożenie rekonwalescenci Reiman i Sikorski. Po czwarte – bohaterem spotkania został zawodnik, który w pierwszej połowie był jednym z najsłabszych piłkarzy Stalówki na boisku.

Szedłem na ten mecz pełen obaw – nie oglądałem dwóch poprzednich spotkań Stalówki, obydwu wygranych, ale wiem, że szczęśliwe 1-0 z Pelikanem Łowicz uznane zostało przez trenera Wtorka za najgorsze spotkanie w jego dotychczasowej karierze szkoleniowca Stalówki, z kolei zwycięskie derby w Tarnobrzegu okazały się  - opieram swoją ocenę na prasowych doniesieniach - przede wszystkim zwycięstwem kibiców; zachłyśnięci atmosferą na stadionie piłkarze niemal ze łzami szczęścia w oczach bredzili coś o najwspanialszym momencie kariery, media zachwycały się zaś niespotykaną na boiskach II ligi frekwencją. Walcząca o utrzymanie Garbarnia przyjeżdżała na Hutniczą podbudowana zwycięstwem nad Motorem Lublin, z kolei skład Stalówki daleki był od optymalnego – za kartki pauzować musieli trzej podstawowi zawodnicy – obrońca Czarny, rozgrywający Łanucha i napastnik Fabianowski. Trzeba było mieszać w każdej formacji.

Wtorek nie miał wyjścia, musiał wprowadzić do wyjściowego składu młodzieżowców: szybki Patryk Tur, który debiutował przed stalowowolską publicznością, przejął od Łanuchy nie tylko numer (koszulkę?), lecz również boiskowe zadania, kolejny żółtodziób Mateusz Argasiński wspomagać miał zaś w defensywnych obowiązkach kapitana Horajeckiego. Miejsce Fabianowskiego zajął przesunięty na szpicę Damian Juda, z kolei lukę na środku obrony uzupełnił… Michał Kachniarz (dołączając tym samym do grona debiutantów).



Po kilku minutach meczu stało się jasne, że Garbarnia nic w tym meczu nie powinna ugrać. Stalówka od początku kontrolowała bowiem boiskowe wydarzenia, raz po raz groźnie atakując bramkę gości. Zaczął już w 6 minucie Getinger niecelnie wykańczając pierwszy kontratak Stali. Mierzona w okienko z dość ostrego kąta piłka minęła jednak nieznacznie bramkę Garbarni. Kilka minut później obrońców gości z łatwością graniczącą z ośmieszeniem przeciwnika ogrywał Damian Juda, za każdym razem zdążyli jednak wybić piłkę na rzut rożny. Stałe fragmenty gry okazywały się być jednak wielkim zagrożeniem dla zespołu z Krakowa: ilekroć piłka dośrodkowywana była w pole karne gości, doskakiwali do niej nasi defensorzy. Kachniarz i Bogacz mieli w pierwszej połowie po dwie sytuacje główkowe na łeb. Szyi nie odstawiał również waleczny Bartkiewicz.

Oglądając grę Stalówki łatwo można było jednak zauważyć, że niemal wszystkie akcje gospodarzy przeprowadzane były lewą stroną boiska. Centralnie zlokalizowanego Judę (najlepszy zawodnik Stali w pierwszej połowie) raz po raz ściągało właśnie na lewe skrzydło, gdzie czuł kreatywne wsparcie Getingera i wspomagającego kolegów Mateusza Kantora (błędów technicznych Kantor zaliczył jednak w pierwszych 45 minutach tyle, że starczyłoby na całą jedenastkę!). Kompletnie niewidoczny (niewykorzystywany) był za to na przeciwległej stronie boiska Radosław Mikołajczak. Nie czując na plecach oddechu zachowawczego jeśli idzie o zapędy ofensywne Bartkiewicza (z którym grał wcześniej w Elanie Toruń! powinni mieć obcykane wspólne granie), zdecydowanie zbyt rzadko wychodził na pozycję. Dwukrotnie udowodnił jednak, że – jeśli dostanie piłkę - może być z niego w tym meczu pożytek. Najpierw blisko linii pola karnego wywalczył rzut wolny, który Getinger zamienił na groźne dośrodkowanie, po kilkunastu minutach wykorzystał dobre podanie Tura do szybkiego kontrataku zakończonego strzałem w boczną siatkę.

Stal rządziła w pierwszej połowie niepodzielnie. Garbarnia miała właściwie tylko jedną okazję, kiedy po jedynym błędzie Kachniarza i niedostatecznej asekuracji Bogacza, napastnik gości znalazł się w sytuacji sam na sam z Bartłomiejem Dydo, nie trafił jednak nawet w światło bramki. Optymizm przed drugą częścią spotkania wzrósł dodatkowo po tym, jak w końcowych fragmentach pierwszych 45 minut drugą żółtą kartkę otrzymał były Stalowiec – Paweł Byrski. Wydawało się, że goście z Krakowa muszą się ugiąć.

Panu Byrskiemu już dziękujemy...

Sygnał naszym piłkarzom dał już w pierwszej minucie po przerwie bramkarz gości, kiedy problemy sprawił mu niegroźny strzał Kantora (właściwie strzalik) z dystansu. Kantor w tym meczu nie tylko mylił się na potęgę jeśli idzie o dokładność podań, aż dwukrotnie zdecydował się również na uderzenia z około… 40 metrów! (przemilczmy). Kilka chwil później pozazdrościł mu chyba Getinger, kiedy podszedł do piłki po faulu na Mikołajczaku i huknął z ponad 30 metrów [zwrócono mi uwagę, że było bliżej; sprawdziłem, rzeczywiście maksymalnie 25 metr, linijki chyba zapomniałem ze sobą]  a odprowadzającego piłkę bramkarza Garbarni uratowała poprzeczka. 



Pary starczyło naszym jednak na niecały kwadrans drugiej połowy. Juda wyraźnie słabł, coraz mniej widoczny był również ruchliwy dotychczas Tur (podobał mi się jego występ, sprawiał o wiele lepsze wrażenie od nieco rozmamłanego Argasińskiego), zaczęło się słynne granie ataku pozycyjnego „do tyłu”. To właśnie Tura (niski ten Tur, może by zasadniej było wołać na niego Turek?) w 73 minucie meczu zastąpił kolejny ze stalowowolskich młodzianów  - Michał Mistrzyk. To mogło być mistrz(yk)owskie wejście smoka – po ledwie kilkunastu sekundach na boisku dostał idealne podanie w tempo i znalazł się oko w oko z bramkarzem gości. Trafił w nogi golkipera, ale… kości zostały rzucone. 

Patryk Tur powinien piąć się do góry

Dwie minuty później (akurat wtedy „młynarze”, którzy przenieśli się z dopingiem na krytą trybunę, rozwinęli nad głowami kibiców na sąsiadującego z nimi sektora olbrzymi szmaciany transparent  - pomyślałem sobie szybko: zaraz padnie gol, a te biedaki go nie zobaczą) Mikołajczak  zwiódł obrońców Garbarni i pięknym strzałem w okienko dał naszej drużynie prowadzenie. Bramka marzenie. Mam jednak z tym Mikojałczakiem niemały problem. To ten typ zawodnika, który idealnie nadaje się na zmiennika – jest szybki, zrywny, w sam raz, by wprowadzić nieco ożywczego ożywienia, kiedy drużyna potrzebuje świeżego zapasu sił. Konsekwentnie zawodzi jednak jako piłkarz wyjściowego składu, im dłużej można oglądać go na boisku, tym więcej błędów popełnia, tak jakby nie stawało mu koncentracji.
  
Nie można zarzucić mu jednak braku sił. To po jego wspaniałej akcji w 90 minucie spotkania – wyprowadził w pole obrońcę gości nie dając się wypchnąć poza linię boczną, po czym dobiegł do nieco bezpańskiej piłki i dograł ją w pole karne, gdzie do pustej bramki wbił ją Mistrzyk (ten był na boisku niecałe 20 minut, miał jednak skubany nie tylko nosa, lecz również aż 3 sytuacje bramkowe – jeszcze w 84 minucie niecelnie główkował z kilku metrów). 

Mistrz? Tylko Mistrzyk...

Kiedy na trybunach rozległo się dawno nie słyszane „Nigdy nie spadnie….” (zazwyczaj unikam uczestnictwa w kibicowskim chórze, ta przyśpiewka wywołuje jednak u mnie trudne do wytłumaczenia emocje i, co  prawda z ironicznym uśmieszkiem, ale jednak – śpiewam), piłkarze Stalówki, zamiast okopać się na własnej połowie, nadal parli do przodu. Sekundy przed końcowym gwizdkiem po raz kolejny z wolnego przymierzył Getinger, tym razem golkiper gości był jednak na posterunku przenosząc piłkę nad poprzeczką.

Nie ma wątpliwości, przetrzepaliśmy skórę Garbarni!

sobota, 11 maja 2013

Stypa


- Panowie, pijemy! – dwukrotnie w trakcie meczu Stal Stalowa Wola – Resovia Rzeszów sędzia przerywał grę, by piłkarze uzupełnili płyny (żar lał się bowiem z nieba, kibice zaś pocili się patrząc na grę swych ulubieńców). Jeśli kogoś z sympatyków Stalówki arbiter spotkania zainspirował swym postulatem do organizacji pomeczowej nasiadówki, musiała to być na bank stypa.

Szydziłem tutaj z postulatów „łukowych fanatyków”, którzy rundę wiosenną przywitali na Hutniczej imponującym prześcieradłem z hasłem: „Jasny wiosną cel – utrzymanie!”. Wydawało mi się, że ten zespół stać będzie na walkę o nieco wyższe cele (cel? pal!) niż tylko uniknięcie degradacji do III ligi. Myślałem, że  wymaganie od piłkarzy Stali wyłącznie utrzymania było trochę nie na miejscu; dziś wiem, że pomyliłem się w swych przypuszczeniach równie spektakularnie co Wojciech Białek marnujący jesienią setkę za setką. Białek pląta się teraz co prawda gdzieś po trzecioligowych boiskach, ale byli koledzy „Białego” wkrótce mogą podzielić jego piłkarski los (nudzę się na meczach, to wymyślam językowe żarciki: z piłkarzami Stalówki nawet wódki szkoda pić, zmarnują każdą setkę).

No dobra, nie sądziłem, że tak niskie oczekiwania kibiców wobec piłkarzy Stali wpłyną aż tak demobilizująco na morale drużyny. A jednak! Każdy mecz przybliża nas coraz bliżej do nieuniknionej stypy na koniec sezonu (czasem wygra i Motor, na przykład w meczu z Siarką; to był mecz, którego wynik – jakikolwiek by się nie trafił – musiał zasmucić sympatyków Stalówki). Resovia nie była tu wyjątkiem, w dodatku potwierdziła regułę: Stalówka nie umie strzelać bramek.

Panowie, pijemy!

Zacznę jednak od straconego gola. Nie chce mi się czekać, aż na You Tubie pojawią się fragmenty meczu, relacjonuję wam tu tak, jak to wszystko widać z trybun. Dośrodkowanie w pole karne Stali, zawodnik Resovii w sprytny sposób zwodzi obrońcę Stali i strzela w światło bramki, Wołoszyn jednak skutecznie interweniuje, piłka nie opuszcza pola karnego i w wyniku bilardowych rykoszetów wzbija się wysoko w powietrze. Klasyczna świeca na piątym metrze, do której przy asyście naszych obrońców doskakuje gracz Resovii (a to Baran!) i zamaszystym „farfoclem” umieszcza turlającą się futbolówkę w siatce obok zdezorientowanych defensorów Stali i bramkarza, który w stanie głębokiej hipnozy, zdołał jeszcze  - ten zwrot uwielbiają sportowi komentatorzy - odprowadzić piłkę wzrokiem. Miał ktoś w Resovii w sobotę urodziny, żeby taki prezent fundować? 

Ćwiczenie: Odprowadzanie piłki wzrokiem

 Chyba za wcześnie, by oceniać na ławce trenerskiej nowego szkoleniowca Stali, Pawła Wtorka, ale ci, którzy po wygranym debiucie ze Świtem obwieścili narodziny „odmienionej Stalówki”, muszą teraz ugryźć się w język. Po eksperymencie z 18-letnim Patrykiem Turem w wyjazdowym meczu z Wisłą Płock i posadzeniem na ławce dotychczasowych pewniaków środka pola – Damiana Łanuchy i Bartosza Horajeckiego – z Resovią Wtorek wrócił do sprawdzonego ustawienia pomocy. Problem w tym, że druga linia w sobotę praktycznie nie istniała. Upieram się, że absencja Wojciecha Reimana (kontuzja w meczu w Płocku, nie będzie grał jeszcze przynajmniej w dwóch kolejnych meczach) odbija się w większej mierze na indolencji stalowowolskiej ofensywy niż szczelności zasieków obronnych.

W całym spotkaniu Resovia stworzyła sobie bowiem ledwie dwie sytuacje bramkowe. Jedną zamieniła na gola (o ile można to cyrkowe zamieszanie w naszym polu karnym nazwać sytuacją bramkową), drugą – po tym jak Michał Bogacz (były gracz Resovii, musiał być w sobotę dodatkowo zmotywowany) wyjątkowo włączył się do akcji zaczepnej Stali, goście natychmiast wykorzystali lukę pozostawioną na środku naszej obrony i zawodnik Resovii (Kwiek we własnej osobie) znalazł się w sytuacji oko w oko z Wołoszynem. Tym razem golkiper Stali wyszedł z rywalizacji obronną ręką. Więcej grzechów naszej obrony nie pamiętam.



Problem pojawiał się jednak już wtedy, kiedy trzeba było wyprowadzić piłkę z własnej połowy. Magia krótkich, celnych podań, którymi Stalówka rozmontowywała kolejne formacje słabieńkiego Świtu, na wyrobników z Resovii już nie działała. (wyjątek potwierdzający regułę – jedyna składna akcja meczu z 65 minuty, daleki wykop Wołoszyna punkt w Mikołajczaka, ten odegrał z powietrza do Fabianowskiego, ale szybko uwolnił się od krycia i dostał od Fabiana zwrotkę, którą zamienił na groźny i celny strzał! – biłem brawo, jak wszyscy). Wystarczył jednak toporny pressing na naszej połowie i rozgrywanie piłki kończyło się długimi przerzutami na połowę rywali – trzeba dodawać, że w 99% procentach ślepymi? – bądź wycofywaniem piłki do bramkarza. Zaprawdę powiadam wam, to nie Horajecki ani Łanucha byli w tym meczu rozgrywającymi, tylko Michał Czarny – filar stalowowolskiej defensywy.

Czarny Piotruś: Kto tu jest rozgrywającym?

Obrońcy rozgrywali, obrońcy wzięli się w końcu także za nękanie bramkarza gości. Najgroźniejsi pod polem karnym Resovii byli bowiem nie Fabianowski (kolejny przeciętny występ, kolejna żółta kartka będąca wynikiem impotenckiej frustracji), czy Łanucha (nikt już nie nabiera się na te jego „no look passy” zewnętrzną częścią stopy), tylko właśnie Czarny i Bogacz. Dodam jednak, że wspomniane na początku „setki” Stalówka miała dopiero w ostatnich minutach meczu, kiedy w polu karnym gości – inaczej niż wynikało to z pozycji przypisanych zawodnikom na boisku – nagle znaleźli się wyłącznie defensorzy ZKS. Najpierw główkował Bogacz, bramkarz gości ofiarnie wybijał piłkę nogami, a reklamację zagrania ręką przez jednego z obrońców Resovii nie wzruszyły arbitra spotkania.



Bogacz był również bohaterem kolejnej akcji, kiedy po zagraniu Fabianowskiego znalazł się sam na sam z pustą bramką. Przestrzelił jednak koncertowo z trzech metrów. Wszystko to dosłownie sekundy przed końcowym gwizdkiem. Najlepsze jednak jest to, że gdyby wybierać w Stalówce zawodnika meczu, trzeba byłoby postawić właśnie na Bogacza!

Stalowowolscy defensorzy szturmują bramkę Resovii.

 Mimo ogromnego upału, trener Wtorek na pierwszą (i jedyną) zmianę zdecydował się dopiero w 72 minucie spotkania, kiedy zmęczonego i bezproduktywnego Horajeckiego zastąpił Juda. Patrząc na jego grę –przez 20 minut obecności na boisku tylko raz udało mu się jakieś zagranie, kiedy przechytrzył obrońcę i wywalczył piłkę na linii końcowej boiska – nie dziwię się Wtorkowi, że nie zdecydował się desygnować do gry kolejnych zmienników. Wszyscy wiemy na co stać Popielarza, czy Widza… Ironia losu, że to w szeregach gości z Rzeszowa biegał piłkarz o wielce wymownym nazwisku Słaby?  (w środę z Pelikanem będzie jeszcze zabawniej, ponieważ za kartki pauzował będzie Krystian Getinger – nic o nim dzisiaj nie wspomniałem, choć dostał głupie "żółtko", ale to jest jedyny piłkarz naszej drugiej linii obdarzony dryblerską fantazją i błyskiem przebojowości).



Wiecie jednak co mnie wkurzyło najbardziej? Idąc na pomeczową konferencję prasową wyobrażałem sobie jej przebieg. Wiecie jak to wygląda, nie? Zanim padną pytania od dziennikarzy, spotkanie podsumowuje trener gości, po nim głos zabiera szkoleniowiec (szkoleniwiec?) gospodarzy. To nie są chłopaki, które przebimbały życie na kursach krasomówczych, domyślacie się więc, że tym wypichconym na gorąco recenzjom brak polotu i elegancji. Żeby jednak być aż tak sztampowym, by powiedzieć dokładnie, słowo w słowo to, co włożyłem im w usta idąc na konferencję? Umieracie pewnie z ciekawości, więc zdradzę wam tylko, że spotkanie Stal Stalowa Wola – Resovia Rzeszów było „typowym meczem walki”. Wszystko jasne, nie?  


"Typowy mecz walki"? Dziękujemy, nie chcemy tego oglądać!

poniedziałek, 6 maja 2013

Wojciech Reiman: Wyrzucić opaskę



Pozycja, jaką zajmuje na boisku, nie predystynuje go do miana gwiazdy zespołu, jednak ciężko wyobrazić sobie dzisiaj drużynę Stali Stalowa Wola bez Wojciecha Reimana. Defensywny pomocnik Stalówki, który wiosną trafił na Hutniczą, okazał się realnym wzmocnieniem walczącej o utrzymanie w II lidze drużyny. Dziś Reiman to nie tylko mózg, ale i płuca zespołu ze Stalowej Woli. Z piłkarzem rozmawiałem po ostatnim meczu Stalówki, wygranej 2-1 potyczce ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki.

Trzy mecze, trzech różnych trenerów…
- Sytuacja zmieniała się z tygodnia na tydzień. Dzień przed meczem z Siedlcami trening prowadził jeszcze trener Kalita, graliśmy już z trenerem Wieprzęciem; teraz kolejne spotkanie i nowy szkoleniowiec, Paweł Wtorek. Ważne, że ze Świtem udało się zdobyć trzy punkty. Jesteśmy bardzo podbudowani tym zwycięstwem, fajnie to wyglądało, wydaje mi się, że widać już pewien progres.

Tylu sytuacji podbramkowych dawno już nie mieliście w jednym meczu.
 -Jeżeli ktoś widział nasz ostatni mecz z Wigrami i przyszedł obejrzeć mecz ze Świtem, musiał być zaskoczony widząc, że to my prowadziliśmy grę. Nie była to typowa drugoligowa kopanina. Staraliśmy się „grać w piłkę”, wydaje się, że momentami naprawdę nieźle to wyglądało. Więcej przemyślanych akcji, mniej szarpaniny. Mam nadzieję, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

Kombinacją krótkich podań dość łatwo rozpracowywaliście defensywę Świtu.
- W trakcie meczu nie zwraca się na to zbyt dużej uwagi, ale czułem, że kibice byli dzisiaj zadowoleni z naszej gry. To dla nas jako drużyny, bardzo budujące. W przerwach dało się usłyszeć, że kibice z nowej trybuny, nie tylko z łuku, również wspierali nas dopingiem, ale najważniejsze, że my sami jesteśmy zadowoleni z naszej gry. Oczywiście, to co pokazaliśmy ze Świtem dalekie było jeszcze od perfekcji, zrobiliśmy już jednak pierwszy krok, by prowadzić grę, a nie cofać się  i ograniczać do wykopywania piłki do przodu, jak to miało miejsce w niektórych z poprzednich spotkań.   

Jak się piłkarze lepiej czują na boisku to i bramki ładniejsze wpadają?
- Ukłony dla Getka. Wykończył tę wrzutkę w świetnym stylu, ale Damian również ładnie przymierzył, jeszcze się  efektownie od słupka odbiło. Jak się widzi takie bramki, to aż się chce bić brawo.

Kibice ze Stalowej tego nie widzieli, ale w Niepołomicach to ty mogłeś zaliczyć gola kariery. Niemal z połowy boiska.
- To mogła być najładniejsza bramka w mojej przygodzie z piłką. Próbowałem wcześniej już parę razy lobować bramkarzy, ale albo mi łapali, albo nie trafiałem w bramkę. Teraz przeszkodziła poprzeczka.

Zauważyłem, że im bliżej końcówek meczów – mam na myśli zarówno spotkanie ze Świtem, jak i wcześniejsze potyczki Stali z Wigrami i Motorem – tym częściej widzimy Wojciecha Reimana pod bramką gości.
- Wynika to pewnie z tego, że dobrze się czuję fizycznie. Mam siłę na to, żeby biegać do ostatniego gwizdka. Chcę pomagać chłopakom z przodu, ale nie zapominam też, żeby wspierać kolegów z tyłu. Najważniejsze, żeby nikt nie miał do mnie pretensji, że się nie wracam. Oczywiście trzeba zawsze zachować pewną rozwagę; dzisiaj, gdy prowadziliśmy już 2-1, może niepotrzebnie się podłączałem do akcji ofensywnych, bo „Kacha” na papierze grał troszkę wyżej ode mnie, mogłem go bardziej asekurować, być może parę razy mnie zabrakło w środku pola… Z drugiej strony gra się po to, żeby zdobywać bramki.
Wojciech Reiman jest jednym z zawodników Stali wyznaczonych do wykorzystywania rzutów wolnych.

Ze Świtem miałeś najwięcej celnych strzałów w światło bramki rywala. Z Motorem również twoje uderzenia sprawiały najwięcej problemów brakarzowi gości.
- Fajnie, ale niestety nie przekłada się to na skuteczność. Szkoda, że to jednak nie wpada. Dziś byłem pewny, że ten strzał lewą nogą na długi słupek pod koniec meczu mi wejdzie, ale bramkarz jakoś to wyciągnął.

Prawa noga czy lewa? Jest różnica?
- Nie myślę o tym w trakcie meczu. Wiadomo, jestem prawonożnym zawodnikiem, ale jak jestem na boisku, to się nie ustawiam pod lepszą nogę. Jak leci na lewą, to strzelam lewą, jak leci na prawą, staram się przymierzyć prawą… [w meczu ze Świtem Reiman uderzał 4 razy, 3 strzały oddał lewą nogą – przyp. Hutnicza 15].

Od kiedy dołączyłeś do Stali, zawsze grałeś z opaską na lewej ręce. Dziś w przerwie zdjąłeś opatrunek…
- Tak, zdjąłem, bo mi przeszkadzał. Powiem szczerze, że zapomniałem go wyprać po ostatnim treningu i zwyczajnie śmierdział. W trakcie pierwszej połowy coś mi nie pasowało, zastanawiałem się, czy to aby nie koszulka, ale potem się zorientowałem, że to ta opaska. W przerwie doszedłem do wniosku, że chyba lepiej będę się czuł bez opatrunku. Najważniejsze, że z ręką jest już wszystko w porządku. Nie wiem, czy to była blokada psychiczna, ale po prostu pewniej się czułem z tym opatrunkiem. Przez 5 tygodni miałem gips, więc się trochę obawiam o tą rękę. Niby jest wszystko w porządku, ale w głowie siedzi taka myśl, że jak się ją owinie, to bezpieczniej. Trzeba będzie tę opaskę już jednak chyba wyrzucić, bo… Naprawdę, nieprzyjemny zapach.

W końcówce meczu ze Świtem po kolejnym ostrym faulu naszego kapitana, który miał już żółtą kartkę, podbiegłeś do Fabianowskiego i szepnąłeś mu coś do ucha.
- Przypomniałem Fabianowi, żeby uważał. Fabian jest doświadczonym zawodnikiem, na pewno miał to na uwadze, ale wiem po sobie, że czasem fajnie jest usłyszeć od kolegi z drużyny jakąś podpowiedź, bo to pomaga a nie przeszkadza. Odwrotna sytuacja była w meczu z Wigrami. Wtedy to ja miałem żółtą kartkę i parę razy zbyt ostro interweniowałem. Fabian powiedział mi, żebym trochę wyluzował i to mi pomogło. Nie skończyłem tamtego meczu z czerwoną kartką. Tak samo ze Świtem, nie chciałem, żeby Fabian osłabił zespół pod koniec, wiadomo, że ostatnie minuty zawsze bywają nerwowe.

29 maja jedziecie do Rzeszowa na mecz ze Stalą.
- Jestem profesjonalistą. Gram dla Stalowej Woli. W Stali Rzeszów zagrałem bardzo dużo meczów, nie da się ukryć, że byłem bliski powrotu do tego klubu, ale w tym momencie cieszę się, że jednak nie wróciłem. Jestem bardzo szczęśliwy z faktu, że jestem tutaj, a nie tam i najważniejsze dla mnie jako piłkarza jest, żeby przywieźć z Rzeszowa 3 punkty. Nieważne są moje osobiste animozje z działaczami z Rzeszowa, najważniejsze teraz jest to, żeby Stalowa Wola utrzymała się w II lidze.

niedziela, 5 maja 2013

Nowy dzień



Szedłem w ciemno o zakład, że ten zespół nie jest w stanie strzelić 2 goli w jednym meczu? Bach! Bach! Ładne były? Jedna ładniejsza od drugiej… Odszczekać? Przeprosić? Pochylić głowę? Spokojnie, to tylko Świt Nowy Dwór Mazowiecki.

Sprawdzam po meczu, bo nie mam głowy do cyferek. Zanim ostatnia drużyna drugoligowej rywalizacji przyjechała na Hutniczą, w 23 spotkaniach dała sobie wbić aż 39 goli. Jeśli ma wstawać nowy dzień, to tylko o świcie… Lepszego momentu na debiut nowy szkoleniowiec Stalówki – Paweł Wtorek – nie mógł sobie wymarzyć.

Zacząć mogło się jednak fatalnie. Minęło ledwie kilkanaście sekund meczu, kiedy Michał Bogacz sprezentował piłkę… obrońcy gości, Przemysławowi Szabatowi a ten ruszył na spotkanie z bramkarzem Stali. Biegł jednak na tyle niezbornie, że Bogacz zdołał go dogonić i ofiarnym wślizgiem wybił z uderzenia, a bramkarz Stali – Dawid Wołoszyn – poradził sobie ze strzałem innego z zawodników Świtu. Pierwsze koty za płoty – mógł mruknąć pod nosem Paweł Wtorek.

Czy nowy szkoleniowiec Stalówki przemeblował pozostawioną przez Mirosława Kalitę drużynę? (co ciekawe spiker, wyczytując składy drużyn, ogłosił, że podczas meczu ze Świtem Stal poprowadzi… trójka trenerska: Paweł Wtorek, Jaromir Wieprzęć, Mirosław Kalita). Niektórych zaskoczyć mogła obecność na lewej obronie Mateusza Kantora, jednak „Mały” kilkukrotnie za kadencji Kality z konieczności łatał dziury „na tyłach”. Jak się później okazało nominalny lewy obrońca, Sylwester Sikorski, nabawił się na przedmeczowej rozgrzewce kontuzji, Kantor okazał się więc po raz kolejny niezbędnym kołem ratunkowym. Wtorek wolał nie ryzykować i nie cofać pod własną bramkę Krystiana Getingera, zamiast tego ustawił go na lewym skrzydle (Kalita często przestawiał Getingera na prawą stronę); do podstawowego składu kosztem dotychczasowego kapitana, Bartosza Horajeckiego, wskoczył zaś Michał Kachniarz, co świadczyć miało o ofensywnych zamiarach Stalówki. Horajecki to destrukcja, „Kacha” ma więcej konstrukcyjnych walorów.



Po kilkunastu minutach pewne było jedno: w pole karne Świtu można wjeżdżać jak w masło. Najpierw kombinacyjną wymianę między Łanuchą, Judą i Fabianowskim zakończył strzałem ten ostatni, jego chytre uderzenie zdołał wybronić jednak bramkarz gości. Dwie minuty później „Fabian” z pozycji skrzydłowego dogrywał w pole karne do Łanuchy, ale pomocnik Stali nie trafił w piłkę. Od początku spotkania bardzo dobrze prezentowała się lewa flanka – Kantor do spółki z Getingerem kręcili rywalami jak wiatrakami, jednak dośrodkowania tego ostatniego nie trafiały pod nogi kolegów. Kluczowa okazała się zespołowa akcja z 19 minuty spotkania. Rozpędzony Getinger swobodnie ścinał do środka boiska, jednak kiedy okazało się, że nie widzi możliwości podania, zakręcił w stronę narożnika, dostrzegł po chwili wbiegającego w pole karne Kachniarza, który oddał piłkę upominającemu się o nią od kilku sekund niepilnowanemu Łanusze, a ten spokojnie przymierzył „na długi słupek” i Stalówka zasłużenie objęła prowadzenie.


Co najbardziej cieszyło jednak kibiców na Hutniczej, to przewaga Stalówki w posiadaniu piłki oraz ładna dla oka gra kombinacyjna. Nie licząc nieporozumienia między Kantorem i Wołoszynem (nasz obrońca skiksował przy wybiciu piłki, ta trafiła bramkarza, który zdecydował się nie łapać jej, tylko wybić ciałem) i powstrzymanej przez Krystiana Getingera kontry Świtu, oczy kibiców skierowane były głównie na połowę bronioną przez gości. Najwięcej okazji do zdobycia bramki miał kapitanujący drużynie w tym meczu Fabianowski. O sytuacji z 5 minuty już pisałem; „Fabian” mógł wpisać się jeszcze na listę strzelców w 22 minucie, kiedy po ładnym podaniu Łanuchy najpierw trafił w nogi obrońcy a dobitki nie zdołał przenieść nad bramkarzem, oraz w ostatniej akcji pierwszej części spotkania, kiedy niecelnie główkował po rzucie wolnym Getingera. Najlepszą okazję do podwyższenia wyniku miał jednak chwilę wcześniej Wojciech Reiman, który nie po raz pierwszy udowodnił, że wystarczy mu jedna wycieczka pod pole karne rywali, by stworzyć realne zagrożenie. Do podania Łanuchy wjechał jednak nieco spóźnionym wślizgiem i piłka nieznacznie minęła słupek bramki gości.

To właśnie Łanucha do spółki z Getingerem sprawiali obrońcom Świtu najwięcej kłopotów, jednak największe brawa zebrał od kibiców Mateusz Kantor, kiedy pod koniec połowy ofiarnie wywalczył w pojedynku biegowym straconą – wydawało się – piłkę, by w następnej akcji groźnie dośrodkować, co przyniosło naszej drużynie rzut rożny. Stalówka walczyła, Stalówka kombinowała, ale Stalówce brakowało szczęścia i po 45 minutach schodziła do szatni tylko z jednobramkową zaliczką.

Tuż po przerwie był już remis. Nie sądzę, by pomocnik Świtu, Kamil Szczepański, był mistrzem boiskowej prowokacji. Trzeba jednak przyznać, że bramka, którą zdobył na Hutniczej, była popisem jego boiskowej przebiegłości oraz… zbiegu okoliczności. Walcząc o pozycję w polu karnym z kryjącym go Krystianem Getingerem uderzył naszego zawodnika w brzuch. Kiedy po chwili przerwy – Getinger leżał przez moment na murawie zwijając się z bólu – sędzia pozwolił na egzekucję rzutu wolnego, najwyżej do piłki doskoczył właśnie Szczepański a odbitej od słupka (tego samego, o którą otarł się bramkowy strzał Łanuchy!) piłki nie zdołał wybić Wołoszyn. Świt niespodziewanie wrócił do gry. 

Szczepański : Getinger 1-0

Nie wyglądało jednak, by Stalówkę stać było na w drugiej połowie na podobne zrywy co w pierwszych 45 minutach. Nasi bowiem bledli w oczach. Juda co prawda do zmiany był już w pierwszej połowie (po raz kolejny jest to najgorszy zawodnik Stali na boisku), jednak szybko osłabł również Łanucha, a Fabianowski, zamiast strzelać, postanowił wywrócić się w polu karnym i za naciągnięcie sędziego na jedenastkę ujrzał zasłużoną żółtą kartkę (który to już raz w tym sezonie nasz zawodnik pada teatralnie w polu karnym?!). Na szczęście Wtorek nie czekał do wtorku na ściągnięcie Judy i desygnował do gry na prawym skrzydle świeżego Mikołajczaka. To właśnie akcja z jego udziałem kilka minut po wejściu na boisko przyniosła Stali drugą bramkę. Kiedy po podaniu Kachniarza znalazł się on w polu karnym, wydawało się, że mógł próbować przymierzyć w światło bramki – idealnie przerzucił jednak piłkę na drugą stronę do wbiegającego Getingera a ten strzałem z woleja (!) zrehabilitował się za wcześniejszą wpadkę po drugiej stronie boiska.

Getinger przyjmuje gratulacje od kolegów na leżąco.

Mimo że Stalowcy kontrolowali już do końca przebieg boiskowych wydarzeń - im bliżej końca meczu, tym aktywniejszy w działaniach ofensywnych był Wojciech Reiman (po raz kolejny zaliczył najwięcej celnych strzałów z piłkarzy Stalówki), a Łanucha z Getingerem urządzili sobie w pewnym momencie efektowną „tiki-takę” (zabrakło im jednak boiska i piłka wyszła na aut) – kibice do końca drżeli o wynik. Wszystko przez wciąż niepewnego w naszej bramce Wołoszyna. Kiedy trzeba łapać – wybija; kiedy trzeba zostać w bramce – wychodzi; kiedy można coś wybronić – wpuszcza (gol jest częściowo dopisany również do jego rachunku). Dochodzi do tego, każda piłka zmierzająca w światło naszej bramki sprawia, że nam, kibicom, szybciej bije serce. A ja bym chciał, żeby takie mecze jak ze Świtem przez ostatnie 10 minut oglądać już na luzie (wiecie, co powiedział trener gości? że przyjechał do Stalowej w tak okrojonym składzie, jakim się jeździ „na wieś na mecz z kolegami”!). Nie zaciskać warg, kiedy w 93 minucie leci w światło naszej bramki rozpaczliwe strzałodośrodkowanie. Przyznać się, kto się nie bał, że Wołoszyn może wpuścić taką piłkę między nogami?