sobota, 9 marca 2013

Get in!



Wszedł i strzelił! Krystian Getinger zapewnił piłkarzom Stali Stalowa Wola skromne zwycięstwo na inaugurację rundy wiosennej w meczu z Concordią Elbląg, trafiając do siatki rywali kwadrans przed końcem spotkania, czyli kilka minut po wejściu na boisko. Najlepszym piłkarzem naszej drużyny był jednak Wojciech Fabianowski.

Dreszczyk emocji, jaki zwyczajowo towarzyszy powrotowi na stadion po zimowej przerwie, potęgowała w sobotnie popołudnie wyjątkowa zimnica; patrzyłem na kartoflisko przy Hutniczej i drżałem, szczękając przy tym zębami – uda się tu dzisiaj przeprowadzić jakąś składną akcję? Nie trzeba być specem, by przewidzieć, że czekał nas typowy „mecz walki”. Z drugiej strony wszyscy szykowali się przecież na jakieś fajerwerki. Dodatkową atrakcją inauguracji rundy jest bowiem zawsze nowe oblicze zespołu: w podstawowym składzie na boisko wybiegło bowiem aż 4 piłkarzy, którzy wzmocnili klub w trakcie zimy. Czy znajdzie się wśród nich obdarzony „użytkową” techniką drybler? Będzie wśród nich nowy lider zespołu, ktoś, kto potrafi porwać drużynę? Pierwszy mecz rundy to więc początek nowej przygody, spotkanie z dziewczyną, której nie widziało się parę miesięcy. I, jak to zwykle bywa, czar pryska już po kilku minutach.

Wiem, pogoda. Wiem, fatalne warunki. Otwarta księga trenerskich skarg i zażaleń z magicznym zaklęciem „boisko było grząskie”, które zamyka usta wszystkim krytykom. Kto oczekiwał technicznych popisów, powinien siedzieć w domu czekając przed telewizorem na derby Zagłębia Ruhry. Tu tylko „kominy w herbie”, cała para zaś w gwizdek sędziego. Gramy! 

Zupełnie nowa obrona – Michał Czarny rozpoczął na ławce, parę stoperów tworzyli więc Przemysław Żmuda i pozyskany z Resovii Michał Bogacz. Na prawej flance zadebiutował zaś przed stalowowolską publicznością kolejny nabytek – Adrian Bartkiewicz (poprzednio Elana Toruń). Wymieniam tylko trzech obrońców, mimo że na papierze lewą stronę zabezpieczał Sylwester Sikorski. W praktyce jednak „grał Daniego Alvesa”, czyli mniej przejmował się bronieniem własnego pola karnego poświęcając energię raczej na bieganie pod bramkę rywali. W bramce trener Kalita postawił na młodego Wołoszyna – to mi się akurat podoba, dotychczasowy numer jeden na tej pozycji, Bartłomiej Dydo, może i jest bardziej doświadczony, ale błędy popełnia nie mniejsze od swego młodszego kolegi. Jak ogrywać to kogoś, kto jeszcze może wyjdzie na bramkarskich ludzi!

Zaczynam od obrony, bo w pierwszych minutach meczu z Concordią to pod bramką Stali działo się najwięcej. A to Bartkiewicz nie zrozumiał się z Wołoszynem (jak bramkarz krzyczy „moja”, to nie po to, by za chwilę dokończyć… „wina”), a to do bezpańskich piłek na 20 metrze bez problemów dopadali napastnicy gości. Co prawda nic nie leciało w światło bramki, ale kontrolka już migała. 

Concordia była groźniejsza w pierwszych 30 minutach meczu.


W środku pola Stalowcy również nie wyglądali najlepiej. Horajecki i Łanucha tak jak w poprzednim sezonie tworzą duet centralnie zlokalizowanych pomocników – pierwszy odpowiada za  destrukcję, zadaniem drugiego jest kreowanie gry. Waleczniejszy i grający z większą odpowiedzialnością był kapitan Stalówki – Łanusze dwukrotnie podczas wyprowadzania piłki z własnej połowy przytrafiły się proste straty, które bardziej doświadczony rywal mógłby spokojnie zamienić na gole (niemały też z niego łobuz, nie pierwszy raz prowokuje bowiem rywali niesportowym zachowaniem, kiedyś się doigra i wyleci z boiska). Błogosławieństwem gry na takim a nie innym poziomie jest jednak częsta bezkarność popełnianych błędów – nie było gola, znaczy - nie się nie stało.

Parę skrzydłowych w meczu z Concordią tworzyli ofensywnie usposobiony wychowanek Robert Widz i ściągnięty z Elany Toruń Radosław Mikołajczak. Ten drugi czuł za plecami oddech kolegi z toruńskiej drużyny – ustawionego po tej samej stronie boiska obrońcy Bartkiewicza – jednak współpraca byłych graczy Elany pozostawiała wiele do życzenia. O wiele lepiej było po drugiej stronie, to lewą flanką Widz (kolosalny postęp w porównaniu z ubiegłą rundą) wspomagany przez Sikorskiego stwarzali najwięcej zagrożenia pod bramką rywali.


Osamotnionego na szpicy Wojciecha Fabianowskiego wspierał zaś ostatni z „nowicjuszy” na boisku - podwieszony tuż za naszym napastnikiem Damian Juda. Były zawodnik Unii Nowa Sarzyna dwoił się i troił, ale najwyraźniej nie mógł znaleźć sobie miejsca na boisku. Zawodził też w kluczowych momentach, organizując obiecujący kontratak (w pierwszych 30 minutach to goście dyktowali warunki gry) wstrzymał niepotrzebnie akcję i Mikołajczakowi nie pozostało nic innego, jak „spalić”. Miło patrzyło się zaś na grę Wojciecha Fabianowskiego. „Fabian” nie tylko po profesorsku rozgrywał piłkę – potrafił ściągnąć na siebie dwóch-trzech rywali i obsłużyć nieobstawionego partnera – wygrywał też sporo pojedynków powietrznych. Jego spokój i opanowanie stanowiły kojący oko kontrapunkt dla chaotycznej postawy całej drużyny w pierwszej połowie. 
Wojciech Fabianowski nie tylko "szukał" piłki, ale też wiedział, co z nią zrobić.


Dodać jednak należy, że w ostatnim kwadransie gry przed przerwą nasi zawodnicy zaczęli przejmować inicjatywę a nawet oddali pierwszy celny strzał w tym meczu. Dośrodkowywał Damian Łanucha, nikt jednak nie ruszył w kierunku piłki i ta wylądowała w rękawicach golkipera gości. 

Na drugą połowę nasi zawodnicy wyszli bardziej zmotywowani od rywali i stopniowo zaczęli dominować na boisku. Nie znaczy to jednak, że zaczęło na Hutniczej pachnieć bramką. Niby ciężar gry przeniósł się na połowę gości, jednak golkiper Concordii nie miał zbyt wiele pracy. Wszystko zmieniło się, kiedy Mikołaczaka zastąpił Krystian Getinger, a kilka minut później za zmęczonego Judę pojawił się Michał Kachniarz. Okazało się, że w tak niewygodnych warunkach zapas świeżych sił może być na wagę złotego gola. Do wybitej na ślepo przez jednego z obrońców Stali piłki, która bez problemu minęła defensywę gości, jako pierwszy dopadł właśnie Getinger i nie dał się dogonić żadnemu z rywali, kończąc rajd efektownym zwodem i po położeniu na murawie bramkarza skierował futbolówkę do pustej bramki.


Tak piłkarze Stalówki cieszyli się po strzeleniu gola.


Zwycięstwo cieszy, styl, w jakim zostało wywalczone – o wiele mniej. I co z tego, że z nowej trybuny, skoro oglądanie Stalówki boli nie mniej niż parę miesięcy temu? Ale najsmutniejszy w tym wszystkim jest dojmujący (dołujący?) spadek ambicji. Nie mówię tu już ani o trenerze, ani o zawodnikach, tylko o kibicach. Naprawdę jedyne czego oczekujemy po tej drużynie w rundzie wiosennej, to utrzymanie w II lidze?  
Cel minimum?