środa, 24 kwietnia 2013

Wigry 3



Jest nowa trybuna, ale co z tego, że widok pierwszorzędny, skoro nie ma na co patrzeć? Miała być wygrana, skończyło się na wigranej. Ani wyniku, ani gry. Oglądanie Stali Stalowa Wola w środowym meczu z Wigrami Suwałki było ponad siły nawet najzagorzalszych sympatyków Stalówki. Skoro pośmiewisko, to na całego – w drugiej połowie kibice ZKS-u nagradzali już kolejne spektakularne kiksy gospodarzy szyderczymi wiwatami. Przez cały mecz ani razu poważnie nie zagroziliśmy bramce gości i zasłużenie przegraliśmy 0-1.

Jak nie urok, to sraczka – mógł zakląć pod nosem przed rozpoczęciem spotkania z Wigrami trener Kalita. Dzień wcześniej grypa żołądkowa zmogła Bartłomieja Dydę i stało się jasne, że między słupkami zobaczymy w środę Dawida Wołoszyna. Tego samego, który kolejkę wcześniej stracił miejsce w podstawowej jedenastce. Na domiar złego na przedmeczowej rozgrzewce ostoja stalowowolskiej defensywy, Przemysław Żmuda, „naderwał achillesa” i konieczna była wymuszona zmiana. Do składu wskoczył Radosław Mikołajczak, miejsce na lewej obronie zajął zaś cofnięty awaryjnie Krystian Getinger – Kalita zwyczajnie nie miał na ławce innych obrońców (Sikorski cały czas pozostaje bowiem chory).

Jeszcze dobrze nie siedliśmy, a już Stalówka przegrywała 0-1. Pierwsze dośrodkowanie w pole karne gospodarzy i niepilnowany przez nikogo Krystian Słowicki przytomną główką oszukał zarówno kryjącego go Krystiana Getingera, jak i bramkarza Wołoszyna. Winę za gola rozkładamy po równo – Wołoszyn miał obowiązek wyjść do takiej centry, z kolei Getinger całkowicie zgubił krycie. Jedno było dla mnie w tym momencie jasne – wygrać tego meczu już nie wygramy; upieram się bowiem, że ta drużyna nie jest w stanie strzelić dwóch goli w jednym meczu. Pozostawała walka o remis.

Żmuda na noszach, Wołoszyn na deskach
To jednak goście stwarzali sobie w pierwszej połowie groźniejsze sytuacje podbramkowe. Obrońcy Stalówki wyglądali jak zbieranina podwórkowych grajków, piłkarze z Suwałk radzili sobie z naszymi defensorami nawet w pojedynkę, inna sprawa, że celowniki mieli nieznacznie rozregulowane i Wołoszyn mógł tylko odprowadzać piłkę wzrokiem po czym zabierać się do opieprzania kolegów. Stal zawdzięczała nieliczne kontrataki jednemu piłkarzowi – Wojciech Reiman w pierwszej połowie kilkukrotnie obsłużył kilkudziesięciometrowym podaniem biegającego na prawym skrzydle Mateusza Kantora, jednak ani Damian Juda, ani Wojciech Fabianowski nie doszli po dośrodkowaniach w pole karne do czystych sytuacji strzeleckich.

Przyzwoite zawody rozgrywał za to Radosław Mikołajczak, któremu przynajmniej chciało się trochę biegać. On też oddał pierwszy strzał w kierunku bramki gości – po wrzutce Łanuchy w pole karne niespodziewanie wyprzedził obrońcę i trzasnął z woleja. Okazało się jednak, że na wiwat! Szarpać na prawym skrzydle próbował również Mateusz Kantor; nie wiem dlaczego pod koniec pierwszej połowy Kalita zdecydował się zamienić go miejscami z grającym za jego plecami nominalnym obrońcą Adrianem Bartkiewiczem. Eksperyment się nie powiódł, goście nie dali się zaskoczyć flegmatycznemu defensorowi Stali, a po przerwie Kalita wrócił do wyjściowego ustawienia.



Pierwsze pomruki niezadowolenia i nieśmiałe jeszcze gwizdy pod adresem gospodarzy odnotowałem jeszcze przed upływem pierwszych 30 minut gry (po kolejny niedokładnym zagraniu, tym razem niecelnie podawał Getinger). Nie da się wbić wyrównującego gola nie strzelając w światło bramki – pierwsze celne uderzenie Stalówka zaliczyła jednak dopiero w ostatniej minucie przed zejściem do szatni na przerwę. Wojciech Reiman po raz drugi uderzał w tym meczu z rzutu wolnego; o ile za pierwszym razem przeniósł piłkę nad poprzeczką, tak teraz sprawdził czujność bramkarza gości. I podreperował statystykę.

Kamera... akcja! Pierwszy celny strzał Stalówka oddała w 45 minucie meczu.

Kibice na Hutniczej na długo zapamiętają to, co działo się po przerwie. Stalowcy wyszli na murawę z jedną korektą składu – bezbarwnego Judę zastąpił Kachniarz – jednak gdyby na stadionie znalazł się wtedy ktoś, kto nie widział pierwszej połowy i nie zna wyniku, mógłby przysiąc, że to Wigry przegrywają spotkanie a Stal… broni wyniku. Bezradność obrońców przy wyprowadzaniu piłki wiązała się z katastrofalnym brakiem ruchliwości naszych pomocników, patrzyłem na te tępe podania do tyłu i zacząłem pytać sam siebie – piłkę nożną oglądam czy rugby? Reiman nie był już tak dokładny jak w pierwszej połowie i jego przerzuty zamiast ożywiać grę zaczynały toczyć chory organizm zespołu jak rak. Do tyłu, więc, do tyłu.


Jakub Popielarz: Na parkiet czy na murawę?
Na domiar złego kolejne roszady – za Mikołajczaka wchodzi Widz, chwilę później za Łanuchę wprowadzony zostaje Popielarz. (Łanucha wyczuł chyba zmianę, bowiem parę sekund przed zejściem z boiska przy linii bocznej obok stojącego Kality wyciął przeciwnika i zobaczył „żółtko”; zapisujemy mu w meczowym protokole jedno niezłe podanie do Fabianowskiego, po którym napastnik Stali znalazł się sam na sam z bramkarzem, jednak zamiast strzelać, poczuł na plecach obrońcę rywali i wywrócił się polu karnym).

Co można powiedzieć o Widzu? Jedyne jego zagranie, które utkwiło mi w pamięci, to impulsywne ciągnięcie za spodenki zawodnika z Suwałk, po którym ujrzał żółty kartonik. Nie dało się jednak przeoczyć tego, co wyczyniał na boisku Popielarz. To była prawdziwa V kolumna, każdy jego kontakt z piłką stwarzał bezpośrednie zagrożenie pod bramką Stali.

Wtórowali mu także i inni. Getinger, który wyraźnie „nie czuł” dystansu – widać, że gra w obronie nie jest jego naturalną predyspozycją – i źle skakał do długich piłek. Po jednej z takich interwencji zamiast zakończyć akcję gości wybiciem piłki na aut, przedłużył ją pod pole karne Stali, na szczęście w sytuacji sam na sam z Wołoszynem napastnik z Suwałk nie trafił w bramkę. Kilkadziesiąt sekund później pięknym kiksem popisał się Michał Czarny – wybijając z woleja wysoką piłkę uderzył tak precyzyjnie, że futbolówka trafiła wprost w ręce… naszego bramkarza. Wołoszyn zresztą spisywał się w tym meczu bez zarzutu – najładniejszą (i najtrudniejszą) interwencją popisał się w 70 minucie, kiedy wybronił groźny strzał z kilku metrów.



To był jeden z tych meczów, po których na konferencjach prasowych pojawiają się skruszeni zawodnicy, przepraszający kibiców w imieniu całego zespołu. Tym razem całą winę wziął na siebie Kalita, rzucając jeszcze klasyczne: ”nie wiem, co mogę powiedzieć po takim meczu”. Nas, kibiców, też zamurowało. To może jakiś dowcip na rozluźnienie atmosfery? Pamiętacie rower Wigry 3? Wszystko się zgadza. I model, i liczba (punktów), wreszcie miasto (rowerów), po którym można się przejechać…

sobota, 20 kwietnia 2013

Spaleni



Nie, to nie Paulo di Canio, tylko Wojciech Reiman w objęciach kolegów.

Robert Widz? Spalony! Po pięciokroć spalony! A jak już udało się uniknąć ofsajdu, i już tylko sam na sam z Ptakiem (Ptak, nazwisko bramkarza Motoru, więc z dużej litery)… Mogło być po ptakach! Napastnik Stalówki, zastępujący w wyjściowej jedenastce pauzującego za kartki Wojciecha Fabianowskiego, powinien jednak zostać odesłany już w przerwie na trybuny i kończyć spotkanie z Motorem Lublin w charakterze… widza! Na szczęście w naszej drużynie grał Wojciech Reiman, w drugim spotkaniu z rzędu najlepszy piłkarz Stalówki.

Już na rozgrzewce widać było, że trener Kalita zdecyduje się w meczu z Motorem nie tylko na wymuszone zmiany w wyjściowym składzie. Zagrać nie mogli wspomniany Fabian (kartki) oraz kapitan Horajecki (kontuzja) – o tym wiedzieliśmy od tygodnia. Dodatkowo przed meczem gorączki dostał Sylwester Sikorski. Ławka jest jednak obecnie na tyle długa, że absencja trzech podstawowych zawodników nie powinna zostawiać szkoleniowca Stali na łasce młodzieżowców jak miało to miejsce w poprzedniej rundzie. Najciekawszą personalną decyzją Kality była jednak podmiana na pozycji bramkarza. Dawid Wołoszyn zagrał we wszystkich meczach rundy, jednak słaba dyspozycja naszego młodego golkipera w Niepołomicach prawdopodobnie sprowokowała trenera do wypróbowania doświadczonego Bartłomieja Dydy.


Zaczęli, i zaczął Widz. Już w 5 minucie spóźnił się ze wślizgiem i na dzień dobry ujrzał żółtą kartkę. 5 minut później po raz pierwszy wpadł w pułapkę ofsajdową. Tuż po kwadransie gry napastnik Stali po kombinacyjnej akcji Łanuchy i Judy wbiegł w pole karne, jednak mając przed sobą tylko bramkarza niepotrzebnie wdał się w drybling i obrońcy gości wybili mu piłkę. Najlepszą okazję do zdobycia gola zmarnował minutę potem, kiedy leciał „na setce” mając przed sobą tylko Ptaka (wydawało się, jakby był na delikatnym spalonym, sędzia jednak nie gwizdnął). Nie trafił w światło bramki. Wygląda na to, że do 20 minuty gry mieliśmy na Hutniczej „one man show”, jednak piłka częściej znajdowała się na połówce Stali. Goście próbowali coś ugrać, jednak ich ataki kończyły się najczęściej wybiciem piłki przez naszych obrońców za końcową linię boiska. W pół godziny uzbierali chyba z 5 kornerów; inna sprawa, że ani razu poważnie nie zagrozili bramce Dydy. 

Robert Widz zgłaszał się do gry. Widzieli to też obrońcy Motoru.


Stal przebudziła się dopiero po koncertowo zmarnowanej szansie Widza. Najpierw pierwszy celny strzał w meczu oddał z rzutu wolnego Krystian Getinger, piastujący tego dnia obowiązki kapitana drużyny; kilka chwil potem po raz pierwszy w tym spotkaniu zadziałała współpraca naszych dwóch środkowych pomocników. Pierwsze odważniejsze wyjście do ofensywy Wojciecha Reimana zauważone zostało przez Damiana Łanuchę i golkiper gości znów musiał wykonać rozciągające ćwiczenie gimnastyczne.

Między kolejnymi spalonymi Widza udało się niedługo potem wykonać naszym piłkarzom kontratak, który po dośrodkowaniu Judy w pole karne przyniósł nam pierwszego „rogala”. Najwyżej do piłki po wrzutce z rożnego skoczył Michał Czarny, piłka po jego strąceniu głową trafiła jednak tuż przed linię pola karnego, gdzie czyhał już na nią Reiman. Nie uderzył od razu, zdążył jeszcze spokojnie przełożyć sobie futbolówkę na prawą nogę i precyzyjnym strzałem przy słupku nie dał szans Ptakowi. Dwa strzały, obydwa w światło bramki, jeden gol. Przyzwoita statystyka, prawda? (Reiman dodał do tego jeszcze jedno uderzenie w światło bramki, w drugiej połowie, z rzutu wolnego).  

Rozpływam się tu trochę na tym Reimanem, ponieważ bezdyskusyjnie wybija się na tle kolegów z drużyny. Według mnie o wiele lepiej niż Horajecki wywiązuje się z destrukcji – czyścił w sobotę większość piłek na przedpolu, kilkukrotnie zatrzymywał również kontry Motoru. W odróżnieniu od kapitana Stali ma również predyspozycje do gry ofensywnej: potrafi zarówno uderzyć, jak i zainicjować atak. Najwidoczniejsze jednak z trybun są jego zdolności przywódcze. Mimo że to Getinger biegał w meczu z Motorem z opaską kapitańską, drużyną na boisku zarządzał Reiman. Co prawda i jemu zdarzały się błędy – 10 minut przed końcem meczu zbyt późno zwlekał z podaniem do Kantora, któremu nie pozostało nic innego, jak „spalić” kontratak; wcześniej, rozpoczynając grę z rzutu wolnego, trafił piłką w… plecy Mikołajczaka. Zapomnijmy. Wygląda bowiem na to, że rośnie nam lider drużyny.
 

W drugiej połowie "krzywizna" gry nabrała rozpędu.


Nie udźwignął za to ciężaru meczu Krystian Getinger. Opaska kapitana zobowiązuje, nasz pomocnik zachowywał się jednak w sobotę, jakby nie miał zamiaru walczyć za wszelką cenę. Wprawił mnie w niemałe zdumienie pod koniec pierwszej połowy podczas próby dogonienia jednej z piłek. Była zagrana odrobinę za mocno, to fakt, wydawało się jednak, że jeśli do niej nie dojdzie, to tylko o włos. Getinger wstrzymał jednak w pewnym momencie pościg za piłką, pozwalając jej spokojnie doturlać się do linii bocznej. Linii bocznej sąsiadującej z jedyną czynną trybuną na Hutniczej. Innymi słowy: Getinger odpuścił na oczach wszystkich kibiców. Nie był to jednak ostatni raz w tym meczu, kiedy uszło z niego mentalne powietrze. W drugiej połowie idealnie zagrana na wolne pole przez Reimana piłka nie znalazła adresata, gdyż ten w momencie podania… stanął, zamiast ruszyć za akcją! O tym, że nie mogło to być wynikiem zmęczenia, zaświadcza jedna z ostatnich akcji meczu, kiedy na pełnym luzie Getinger wyprzedził obrońcę Motoru i z lewej strony boiska ładnie wrzucił w pole karne, gdzie wprowadzonemu kilka minut wcześniej debiutantowi Michałowi Mistrzykowi zabrakło centymetrów, by przyłożyć nogę na 2-0.

Kapitan z przymusu?
Wracamy do Widza. Widząc coraz większe zagubienie naszego napastnika cofnął go w końcu Kalita na prawą stronę, pozwalając szaleć na szpicy Kantorowi. Kantor jest jednak jeźdźcem bez głowy. Nie łapano go co prawda na spalonego, jednak jak już znalazł się w sytuacji bramkowej, to się po prostu wywrócił. Inna sprawa, że Damianowie Juda i Łanucha zbyt rzadko otwierali naszym napastnikom drogę do bramki (aha, Łanucha miał jeszcze setkę w pierwszej połowie, sam na sam z bramkarzem – oczywiście w Ptaka!). 

W Motorze najlepszy był były zawodnik Stali – Igor Migalewski. Dwukrotnie przećwiczył naszego Dydę – po raz pierwszy w doliczonym czasie pierwszej połowy uderzył z ostrego kąta (to była zresztą najgroźniejsza sytuacja lublinian w całym meczu, parę sekund później, w tej samej akcji, z trzech metrów w naszego bramkarza trafił Jovanović), drugi raz zaniepokoił naszego golkipera ładnym strzałem z 30 metrów.

Dydo zostanie najpewniej w bramce na kolejne spotkanie. Nie przydarzyły mu się nieporozumienia z obrońcami, do których przyzwyczaił nas Wołoszyn. Mimo że ma piskliwy głosik, to partnerzy w defensywie dobrze go rozumieją. Gorzej, że i jemu zdarzył się w meczu z Motorem błąd, który kosztować mógł Stalówkę stratę gola (i dwóch punktów). Kontrę gości Dydo powinien przerwać bez problemu, dobiegł bowiem do piłki szybciej od napastnika Motoru; zamiast ją jednak wybić jak najdalej, nie trafił w futbolówkę i Jovanović przez moment myślał, jak tu strzelić do pustej bramki. Zanim jednak dogonił piłkę, dobiegł do niego Żmuda i uratował sytuację. O drżenie serc przyprawił też Dydo kibiców 4 minuty przed końcem meczu, kiedy dośrodkowanie lublinian nagle okazało się strzałem; zaskoczony bramkarz Stali zdążył jednak przenieść piłkę nad poprzeczką. Zrobił to jednak w niekonwencjonalny, trochę siatkarski sposób, dwoma rękoma, tak jak rozgrywający wystawia piłkę atakującemu.

Cieszy więc zwycięstwo, martwi styl, w jakim zostało osiągnięte. Tak słabego rywala jak Motor Lublin możemy już w tej rundzie nie spotkać. W drugiej połowie spotkanie wyglądało zaś na niezwykle wyrównane. Wystarczy jednak rzut oka na tabelę, by uświadomić sobie, że grały ze sobą zespoły, które do końca walczyć będą o utrzymanie. Kto (się) nie spali, ten zostanie.

Pierwsza pomoc dla trenera Kality?

niedziela, 14 kwietnia 2013

Z opuszczonymi głowami



Z opuszczonymi głowami wracali z Niepołomic piłkarze Stali Stalowa Wola, ale mimo wyraźnej porażki 1-3 przez sporą część spotkania toczyli równorzędną walkę z faworyzowanymi gospodarzami.

Nie wiem, z jakim nastawieniem jechali na boisko drugoligowego lidera piłkarze Stalówki: odegrać się za kompromitującą porażkę na własnym stadionie z rundy jesiennej czy uniknąć jeszcze większego upokorzenia. Miejsce Puszczy w ligowej tabeli nie pozostawia bowiem złudzeń – zespół z Niepołomic to jeden z kandydatów do awansu; Stalowcy, jak co roku, bronić mają się przed spadkiem. Pewności naszym zawodnikom nie dodawała też przymusowa przerwa spowodowana wiosennym atakiem zimy – ostatni mecz o punkty zagrali 2,5 tygodnia temu; Puszcza z kolei miała prawo czuć w nogach trudy środowego wyjazdu do Rzeszowa, gdzie w zaległym meczu bezbramkowo zremisowała ze Stalą.

Mimo słonecznej pogody w sobotnie popołudnie w Niepołomicach czarne chmury zaczęły gromadzić się nad Stalowcami już kilkadziesiąt sekund po pierwszym gwizdku sędziego, kiedy pierwszy rzut rożny wykonywany przez gospodarzy dał im niespodziewanie szybkie prowadzenie. Nasi obrońcy nie upilnowali Moskwika i piłka po jego strzale głową wpadła do bramki obok zaskoczonego Wołoszyna. Wyglądało, jakby nasi nie zdążyli jeszcze wysiąść z autobusu… Co więcej, nie zaparkowali chyba we własnym polu karnym, ponieważ kilkanaście minut później gospodarze cieszyli się już po raz drugi. Znów zadecydował stały fragment gry – po dośrodkowaniu z rzutu wolnego piłkę strącił nogą najwyższy chyba na boisku Popiela (w ubiegłej rundzie oglądaliśmy go w Stalowej w barwach Unii Tarnów) i Wołoszyn znów musiał wyciągać piłkę z siatki.




Wołoszyn mógł się równie dobrze oprzeć w Niepołomicach o słupek...

Wyglądało na to, że wystarczy trafić w światło stalowowolskiej bramki, by cieszyć się z gola. Trener Kalita notował już chyba w kajecie nazwiska piłkarzy, którzy tym razem tłumaczyć będą się z kompromitacji na pomeczowej konferencji prasowej (przypominam, że po łomocie na własnym stadionie na publiczną samokrytykę zdecydował się duet Horajecki-Fabianowski). Na dodatek warunki atmosferyczne robiły wszystko, by unaocznić Stalowcom ich sytuację - pogoda nagle się popsuła, nad boisko nadciągnęły deszczowe chmury a porywisty wiatr uniemożliwiał zawodnikom dokładną wymianę piłki. I jak w takich warunkach brać się za odrabianie strat? Sygnał dał kolegom Wojciech Reiman.

Były gracz Podbeskidzia Bielsko-Biała był chyba najlepszym zawodnikiem Stali w tym meczu. Waleczny, nieustępliwy, pewny siebie – dobrze rozkręcał w środku pola akcje Stalówki, dyrygował kolegami o wiele skuteczniej niż kapitan Horajecki. Wyprowadzając jeden z kontrataków naszego zespołu zauważył, że bramkarz gości nie zdążył ustawić się między słupkami, huknął więc z połowy boiska. Gdyby wpadło, mielibyśmy kandydata do gola sezonu, niesiona podmuchem wiatru piłka trafiła jednak w poprzeczkę. Wtedy było jeszcze tylko 0-1…



Trzeba jednak przyznać uczciwie, że po stracie drugiego gola Stalowcy uporządkowali grę w defensywie i coraz śmielej zaczęli zapędzać się na połowę gospodarzy. Większego zamieszania pod bramką rywali nie robili, zyskiwali jednak pewność siebie. I właśnie po jednej z kontr do wrzuconej w pole karne przez Sikorskiego piłki wyskoczył Krystian Getinger a jego główka trafiła w rękę obrońcy Puszczy. On też okazał się bezbłędnym egzekutorem (w tej rundzie jest jedynym strzelcem zespołu) i coraz śmielej można było myśleć o wywiezieniu z Niepołomic choćby jednego punktu.

Wojciech Reiman mógł zaliczyć w Niepołomicach gola kariery.
Tym bardziej, że po zmianie stron ZKS wyszedł na boisko w ofensywnych nastrojach. Ukaranego przez trenera Kalitę za zawalenie dwóch goli obrońcę Michała Czarnego zastąpił Damian Juda (miejsce Czarnego na lewej obronie zajął cofnięty do tyłu Sikorski, Bartkiewicz przeszedł zaś na prawą stronę defensywy) a Stalówka ku zaskoczeniu miejscowych kibiców powoli przejmowała inicjatywę na boisku. Nie przekładało się to jednak na sytuacje bramkowe; owszem, byliśmy częściej przy piłce, rozgrywaliśmy atak pozycyjny na połowie rywala, ale strzałów na bramkę jak nie było, tak nie było. Kluczowym momentem dobrego okresu gry Stali w drugiej połowie była zmarnowana szansa Judy, który po minięciu obrońcy Puszczy zwodem na zamach, zamiast uderzać na bramkę postanowił wymusić rzut karny. Sędzia nie dał się nabrać i napastnik Stali otrzymał żółtą kartkę. Trzeba uczciwie przyznać, że była to najgroźniejsza sytuacja pod bramką Puszczy w drugiej połowie meczu.

Gospodarze po zmianie stron wyglądali na lekko zdemotywowanych, oddali pole rywalowi i przeczłapywali obok meczu, kiedy już jednak urządzali sobie wycieczkę pod bramkę Stali, zazwyczaj było groźnie. Zwłaszcza jeśli udało im się wywalczyć stały fragment gry. W 73 minucie wykonywany przez Nowaka kolejny rzut wolny przyniósł Puszczy trzecią bramkę. Z trybun wyglądało to na precyzyjne uderzenie w okienko, kąt był jednak na tyle ostry, że mało który zawodnik na polskich boiskach pokusiłby się o bezpośrednie uderzenie z tego miejsca. Trener Puszczy przyznał na pomeczowej konferencji, że Nowakowi zwyczajnie nie wyszło dośrodkowanie, nie zrzuca to jednak z barków Wołoszyna odpowiedzialności za finałowego gola. Nasz golkiper był zresztą najsłabszym zawodnikiem Stali w tym meczu. Nie ujmując niczego napastnikom Puszczy, w sobotę wystarczyło trafić w światło bramki…

Po meczu piłkarze ZKS musieli jeszcze wysłuchać motywującej "pogadanki" kibiców Stali.

Mimo trzech straconych bramek i wyjątkowo konsekwentnej nieporadności naszej formacji defensywnej (zawodzi nie tylko komunikacja między Wołoszynem a obrońcami, każdemu z naszych defensorów przytrafiły się błędy indywidualne), największym problemem trenera Kality wydaje się jednak niemoc naszego ataku. W trzech meczach bieżącej rundy Stalówka strzeliła tylko dwa gole, tylko jeden z nich padł z gry. W najbliższą sobotę w potyczce z Motorem na boisku zabraknie dodatkowo naszego wyjściowego snajpera – Wojciecha Fabianowskiego wykluczyła kolejna żółta kartka, którą ujrzał w meczu z Puszczą. Oglądając w tym sezonie Stalówkę ciężko uwierzyć w to, że ten zespół jest w stanie strzelić w jednym spotkaniu więcej niż jednego gola. Patrząc zaś na grę naszej obrony zyskuję pewność, że ta jedna bramka nie wystarczy, by zdobyć komplet punktów.