środa, 24 kwietnia 2013

Wigry 3



Jest nowa trybuna, ale co z tego, że widok pierwszorzędny, skoro nie ma na co patrzeć? Miała być wygrana, skończyło się na wigranej. Ani wyniku, ani gry. Oglądanie Stali Stalowa Wola w środowym meczu z Wigrami Suwałki było ponad siły nawet najzagorzalszych sympatyków Stalówki. Skoro pośmiewisko, to na całego – w drugiej połowie kibice ZKS-u nagradzali już kolejne spektakularne kiksy gospodarzy szyderczymi wiwatami. Przez cały mecz ani razu poważnie nie zagroziliśmy bramce gości i zasłużenie przegraliśmy 0-1.

Jak nie urok, to sraczka – mógł zakląć pod nosem przed rozpoczęciem spotkania z Wigrami trener Kalita. Dzień wcześniej grypa żołądkowa zmogła Bartłomieja Dydę i stało się jasne, że między słupkami zobaczymy w środę Dawida Wołoszyna. Tego samego, który kolejkę wcześniej stracił miejsce w podstawowej jedenastce. Na domiar złego na przedmeczowej rozgrzewce ostoja stalowowolskiej defensywy, Przemysław Żmuda, „naderwał achillesa” i konieczna była wymuszona zmiana. Do składu wskoczył Radosław Mikołajczak, miejsce na lewej obronie zajął zaś cofnięty awaryjnie Krystian Getinger – Kalita zwyczajnie nie miał na ławce innych obrońców (Sikorski cały czas pozostaje bowiem chory).

Jeszcze dobrze nie siedliśmy, a już Stalówka przegrywała 0-1. Pierwsze dośrodkowanie w pole karne gospodarzy i niepilnowany przez nikogo Krystian Słowicki przytomną główką oszukał zarówno kryjącego go Krystiana Getingera, jak i bramkarza Wołoszyna. Winę za gola rozkładamy po równo – Wołoszyn miał obowiązek wyjść do takiej centry, z kolei Getinger całkowicie zgubił krycie. Jedno było dla mnie w tym momencie jasne – wygrać tego meczu już nie wygramy; upieram się bowiem, że ta drużyna nie jest w stanie strzelić dwóch goli w jednym meczu. Pozostawała walka o remis.

Żmuda na noszach, Wołoszyn na deskach
To jednak goście stwarzali sobie w pierwszej połowie groźniejsze sytuacje podbramkowe. Obrońcy Stalówki wyglądali jak zbieranina podwórkowych grajków, piłkarze z Suwałk radzili sobie z naszymi defensorami nawet w pojedynkę, inna sprawa, że celowniki mieli nieznacznie rozregulowane i Wołoszyn mógł tylko odprowadzać piłkę wzrokiem po czym zabierać się do opieprzania kolegów. Stal zawdzięczała nieliczne kontrataki jednemu piłkarzowi – Wojciech Reiman w pierwszej połowie kilkukrotnie obsłużył kilkudziesięciometrowym podaniem biegającego na prawym skrzydle Mateusza Kantora, jednak ani Damian Juda, ani Wojciech Fabianowski nie doszli po dośrodkowaniach w pole karne do czystych sytuacji strzeleckich.

Przyzwoite zawody rozgrywał za to Radosław Mikołajczak, któremu przynajmniej chciało się trochę biegać. On też oddał pierwszy strzał w kierunku bramki gości – po wrzutce Łanuchy w pole karne niespodziewanie wyprzedził obrońcę i trzasnął z woleja. Okazało się jednak, że na wiwat! Szarpać na prawym skrzydle próbował również Mateusz Kantor; nie wiem dlaczego pod koniec pierwszej połowy Kalita zdecydował się zamienić go miejscami z grającym za jego plecami nominalnym obrońcą Adrianem Bartkiewiczem. Eksperyment się nie powiódł, goście nie dali się zaskoczyć flegmatycznemu defensorowi Stali, a po przerwie Kalita wrócił do wyjściowego ustawienia.



Pierwsze pomruki niezadowolenia i nieśmiałe jeszcze gwizdy pod adresem gospodarzy odnotowałem jeszcze przed upływem pierwszych 30 minut gry (po kolejny niedokładnym zagraniu, tym razem niecelnie podawał Getinger). Nie da się wbić wyrównującego gola nie strzelając w światło bramki – pierwsze celne uderzenie Stalówka zaliczyła jednak dopiero w ostatniej minucie przed zejściem do szatni na przerwę. Wojciech Reiman po raz drugi uderzał w tym meczu z rzutu wolnego; o ile za pierwszym razem przeniósł piłkę nad poprzeczką, tak teraz sprawdził czujność bramkarza gości. I podreperował statystykę.

Kamera... akcja! Pierwszy celny strzał Stalówka oddała w 45 minucie meczu.

Kibice na Hutniczej na długo zapamiętają to, co działo się po przerwie. Stalowcy wyszli na murawę z jedną korektą składu – bezbarwnego Judę zastąpił Kachniarz – jednak gdyby na stadionie znalazł się wtedy ktoś, kto nie widział pierwszej połowy i nie zna wyniku, mógłby przysiąc, że to Wigry przegrywają spotkanie a Stal… broni wyniku. Bezradność obrońców przy wyprowadzaniu piłki wiązała się z katastrofalnym brakiem ruchliwości naszych pomocników, patrzyłem na te tępe podania do tyłu i zacząłem pytać sam siebie – piłkę nożną oglądam czy rugby? Reiman nie był już tak dokładny jak w pierwszej połowie i jego przerzuty zamiast ożywiać grę zaczynały toczyć chory organizm zespołu jak rak. Do tyłu, więc, do tyłu.


Jakub Popielarz: Na parkiet czy na murawę?
Na domiar złego kolejne roszady – za Mikołajczaka wchodzi Widz, chwilę później za Łanuchę wprowadzony zostaje Popielarz. (Łanucha wyczuł chyba zmianę, bowiem parę sekund przed zejściem z boiska przy linii bocznej obok stojącego Kality wyciął przeciwnika i zobaczył „żółtko”; zapisujemy mu w meczowym protokole jedno niezłe podanie do Fabianowskiego, po którym napastnik Stali znalazł się sam na sam z bramkarzem, jednak zamiast strzelać, poczuł na plecach obrońcę rywali i wywrócił się polu karnym).

Co można powiedzieć o Widzu? Jedyne jego zagranie, które utkwiło mi w pamięci, to impulsywne ciągnięcie za spodenki zawodnika z Suwałk, po którym ujrzał żółty kartonik. Nie dało się jednak przeoczyć tego, co wyczyniał na boisku Popielarz. To była prawdziwa V kolumna, każdy jego kontakt z piłką stwarzał bezpośrednie zagrożenie pod bramką Stali.

Wtórowali mu także i inni. Getinger, który wyraźnie „nie czuł” dystansu – widać, że gra w obronie nie jest jego naturalną predyspozycją – i źle skakał do długich piłek. Po jednej z takich interwencji zamiast zakończyć akcję gości wybiciem piłki na aut, przedłużył ją pod pole karne Stali, na szczęście w sytuacji sam na sam z Wołoszynem napastnik z Suwałk nie trafił w bramkę. Kilkadziesiąt sekund później pięknym kiksem popisał się Michał Czarny – wybijając z woleja wysoką piłkę uderzył tak precyzyjnie, że futbolówka trafiła wprost w ręce… naszego bramkarza. Wołoszyn zresztą spisywał się w tym meczu bez zarzutu – najładniejszą (i najtrudniejszą) interwencją popisał się w 70 minucie, kiedy wybronił groźny strzał z kilku metrów.



To był jeden z tych meczów, po których na konferencjach prasowych pojawiają się skruszeni zawodnicy, przepraszający kibiców w imieniu całego zespołu. Tym razem całą winę wziął na siebie Kalita, rzucając jeszcze klasyczne: ”nie wiem, co mogę powiedzieć po takim meczu”. Nas, kibiców, też zamurowało. To może jakiś dowcip na rozluźnienie atmosfery? Pamiętacie rower Wigry 3? Wszystko się zgadza. I model, i liczba (punktów), wreszcie miasto (rowerów), po którym można się przejechać…

1 komentarz: