niedziela, 5 maja 2013

Nowy dzień



Szedłem w ciemno o zakład, że ten zespół nie jest w stanie strzelić 2 goli w jednym meczu? Bach! Bach! Ładne były? Jedna ładniejsza od drugiej… Odszczekać? Przeprosić? Pochylić głowę? Spokojnie, to tylko Świt Nowy Dwór Mazowiecki.

Sprawdzam po meczu, bo nie mam głowy do cyferek. Zanim ostatnia drużyna drugoligowej rywalizacji przyjechała na Hutniczą, w 23 spotkaniach dała sobie wbić aż 39 goli. Jeśli ma wstawać nowy dzień, to tylko o świcie… Lepszego momentu na debiut nowy szkoleniowiec Stalówki – Paweł Wtorek – nie mógł sobie wymarzyć.

Zacząć mogło się jednak fatalnie. Minęło ledwie kilkanaście sekund meczu, kiedy Michał Bogacz sprezentował piłkę… obrońcy gości, Przemysławowi Szabatowi a ten ruszył na spotkanie z bramkarzem Stali. Biegł jednak na tyle niezbornie, że Bogacz zdołał go dogonić i ofiarnym wślizgiem wybił z uderzenia, a bramkarz Stali – Dawid Wołoszyn – poradził sobie ze strzałem innego z zawodników Świtu. Pierwsze koty za płoty – mógł mruknąć pod nosem Paweł Wtorek.

Czy nowy szkoleniowiec Stalówki przemeblował pozostawioną przez Mirosława Kalitę drużynę? (co ciekawe spiker, wyczytując składy drużyn, ogłosił, że podczas meczu ze Świtem Stal poprowadzi… trójka trenerska: Paweł Wtorek, Jaromir Wieprzęć, Mirosław Kalita). Niektórych zaskoczyć mogła obecność na lewej obronie Mateusza Kantora, jednak „Mały” kilkukrotnie za kadencji Kality z konieczności łatał dziury „na tyłach”. Jak się później okazało nominalny lewy obrońca, Sylwester Sikorski, nabawił się na przedmeczowej rozgrzewce kontuzji, Kantor okazał się więc po raz kolejny niezbędnym kołem ratunkowym. Wtorek wolał nie ryzykować i nie cofać pod własną bramkę Krystiana Getingera, zamiast tego ustawił go na lewym skrzydle (Kalita często przestawiał Getingera na prawą stronę); do podstawowego składu kosztem dotychczasowego kapitana, Bartosza Horajeckiego, wskoczył zaś Michał Kachniarz, co świadczyć miało o ofensywnych zamiarach Stalówki. Horajecki to destrukcja, „Kacha” ma więcej konstrukcyjnych walorów.



Po kilkunastu minutach pewne było jedno: w pole karne Świtu można wjeżdżać jak w masło. Najpierw kombinacyjną wymianę między Łanuchą, Judą i Fabianowskim zakończył strzałem ten ostatni, jego chytre uderzenie zdołał wybronić jednak bramkarz gości. Dwie minuty później „Fabian” z pozycji skrzydłowego dogrywał w pole karne do Łanuchy, ale pomocnik Stali nie trafił w piłkę. Od początku spotkania bardzo dobrze prezentowała się lewa flanka – Kantor do spółki z Getingerem kręcili rywalami jak wiatrakami, jednak dośrodkowania tego ostatniego nie trafiały pod nogi kolegów. Kluczowa okazała się zespołowa akcja z 19 minuty spotkania. Rozpędzony Getinger swobodnie ścinał do środka boiska, jednak kiedy okazało się, że nie widzi możliwości podania, zakręcił w stronę narożnika, dostrzegł po chwili wbiegającego w pole karne Kachniarza, który oddał piłkę upominającemu się o nią od kilku sekund niepilnowanemu Łanusze, a ten spokojnie przymierzył „na długi słupek” i Stalówka zasłużenie objęła prowadzenie.


Co najbardziej cieszyło jednak kibiców na Hutniczej, to przewaga Stalówki w posiadaniu piłki oraz ładna dla oka gra kombinacyjna. Nie licząc nieporozumienia między Kantorem i Wołoszynem (nasz obrońca skiksował przy wybiciu piłki, ta trafiła bramkarza, który zdecydował się nie łapać jej, tylko wybić ciałem) i powstrzymanej przez Krystiana Getingera kontry Świtu, oczy kibiców skierowane były głównie na połowę bronioną przez gości. Najwięcej okazji do zdobycia bramki miał kapitanujący drużynie w tym meczu Fabianowski. O sytuacji z 5 minuty już pisałem; „Fabian” mógł wpisać się jeszcze na listę strzelców w 22 minucie, kiedy po ładnym podaniu Łanuchy najpierw trafił w nogi obrońcy a dobitki nie zdołał przenieść nad bramkarzem, oraz w ostatniej akcji pierwszej części spotkania, kiedy niecelnie główkował po rzucie wolnym Getingera. Najlepszą okazję do podwyższenia wyniku miał jednak chwilę wcześniej Wojciech Reiman, który nie po raz pierwszy udowodnił, że wystarczy mu jedna wycieczka pod pole karne rywali, by stworzyć realne zagrożenie. Do podania Łanuchy wjechał jednak nieco spóźnionym wślizgiem i piłka nieznacznie minęła słupek bramki gości.

To właśnie Łanucha do spółki z Getingerem sprawiali obrońcom Świtu najwięcej kłopotów, jednak największe brawa zebrał od kibiców Mateusz Kantor, kiedy pod koniec połowy ofiarnie wywalczył w pojedynku biegowym straconą – wydawało się – piłkę, by w następnej akcji groźnie dośrodkować, co przyniosło naszej drużynie rzut rożny. Stalówka walczyła, Stalówka kombinowała, ale Stalówce brakowało szczęścia i po 45 minutach schodziła do szatni tylko z jednobramkową zaliczką.

Tuż po przerwie był już remis. Nie sądzę, by pomocnik Świtu, Kamil Szczepański, był mistrzem boiskowej prowokacji. Trzeba jednak przyznać, że bramka, którą zdobył na Hutniczej, była popisem jego boiskowej przebiegłości oraz… zbiegu okoliczności. Walcząc o pozycję w polu karnym z kryjącym go Krystianem Getingerem uderzył naszego zawodnika w brzuch. Kiedy po chwili przerwy – Getinger leżał przez moment na murawie zwijając się z bólu – sędzia pozwolił na egzekucję rzutu wolnego, najwyżej do piłki doskoczył właśnie Szczepański a odbitej od słupka (tego samego, o którą otarł się bramkowy strzał Łanuchy!) piłki nie zdołał wybić Wołoszyn. Świt niespodziewanie wrócił do gry. 

Szczepański : Getinger 1-0

Nie wyglądało jednak, by Stalówkę stać było na w drugiej połowie na podobne zrywy co w pierwszych 45 minutach. Nasi bowiem bledli w oczach. Juda co prawda do zmiany był już w pierwszej połowie (po raz kolejny jest to najgorszy zawodnik Stali na boisku), jednak szybko osłabł również Łanucha, a Fabianowski, zamiast strzelać, postanowił wywrócić się w polu karnym i za naciągnięcie sędziego na jedenastkę ujrzał zasłużoną żółtą kartkę (który to już raz w tym sezonie nasz zawodnik pada teatralnie w polu karnym?!). Na szczęście Wtorek nie czekał do wtorku na ściągnięcie Judy i desygnował do gry na prawym skrzydle świeżego Mikołajczaka. To właśnie akcja z jego udziałem kilka minut po wejściu na boisko przyniosła Stali drugą bramkę. Kiedy po podaniu Kachniarza znalazł się on w polu karnym, wydawało się, że mógł próbować przymierzyć w światło bramki – idealnie przerzucił jednak piłkę na drugą stronę do wbiegającego Getingera a ten strzałem z woleja (!) zrehabilitował się za wcześniejszą wpadkę po drugiej stronie boiska.

Getinger przyjmuje gratulacje od kolegów na leżąco.

Mimo że Stalowcy kontrolowali już do końca przebieg boiskowych wydarzeń - im bliżej końca meczu, tym aktywniejszy w działaniach ofensywnych był Wojciech Reiman (po raz kolejny zaliczył najwięcej celnych strzałów z piłkarzy Stalówki), a Łanucha z Getingerem urządzili sobie w pewnym momencie efektowną „tiki-takę” (zabrakło im jednak boiska i piłka wyszła na aut) – kibice do końca drżeli o wynik. Wszystko przez wciąż niepewnego w naszej bramce Wołoszyna. Kiedy trzeba łapać – wybija; kiedy trzeba zostać w bramce – wychodzi; kiedy można coś wybronić – wpuszcza (gol jest częściowo dopisany również do jego rachunku). Dochodzi do tego, każda piłka zmierzająca w światło naszej bramki sprawia, że nam, kibicom, szybciej bije serce. A ja bym chciał, żeby takie mecze jak ze Świtem przez ostatnie 10 minut oglądać już na luzie (wiecie, co powiedział trener gości? że przyjechał do Stalowej w tak okrojonym składzie, jakim się jeździ „na wieś na mecz z kolegami”!). Nie zaciskać warg, kiedy w 93 minucie leci w światło naszej bramki rozpaczliwe strzałodośrodkowanie. Przyznać się, kto się nie bał, że Wołoszyn może wpuścić taką piłkę między nogami?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz