sobota, 27 października 2012

Bagno



Boisko krakowskiego Wawelu, gdzie Stal Stalowa Wola rozegrała wyjazdowe spotkanie z Garbarnią Kraków, przypominało w sobotę bagienne mokradło. Zarówno jedna, jak i druga drużyna rozważały przełożenie spotkania, ostatecznie zdecydowano się jednak rozegrać mecz na przypominającej bajoro ubłoconej murawie.

W związku z przyspieszeniem godziny rozpoczęcia meczu o pół godziny – zachmurzone niebo straszyło szybszym nadciągnięciem zmroku – część kibiców Garbarni przybyła na stadion, kiedy ich zespół prowadził po golu strzelonym już w 2. minucie przez Adriana Fedoruka. Zaskoczeni obrońcy Stali spodziewali się chyba, że piłka rzucona im za plecy ugrzęźnie w nasiąkniętej wodą murawie, bowiem jednym zawodnikiem, który podjął pościg za zawodnikiem Garbarni, był Bartosz Horajecki. Nie dogonił jednak Fedoruka a zawodnik gospodarzy nie miał problemu z posłaniem piłki obok Bartłomieja Dydy, wzorcowo wykańczając zaskakujący kontratak.

Nie zdążyłem się jeszcze wygodnie rozsiąść na wspaniałej, drewnianej trybunie Wawelu, kiedy stało się dla mnie jasne, że eksperymentalne ustawienie bloku defensywnego Stalówki to efektowny niewypał. Trzy minuty później po prostopadłym zagraniu obnażającym szczelność naszej formacji obronnej w sytuacji sam na sam z naszym bramkarzem znalazł się Mateusz Broź. Zbyt daleko wypuścił sobie jednak piłkę i Dydo zdążył z interwencją. Trener Kalita o meczu - kliknij!

Minęło jednak 180 sekund i obrońcy Stali po raz kolejny zachowali się we własnym polu karnym jak paralitycy. Kiedy już Sylwester Sikorski spóźniony doczłapał do napastnika Garbarni, przy okazji nie trafił w piłkę, tylko rywala i w 8. minucie gospodarze otrzymali prezent w postaci karnego. Broź nie miał jednak najlepszego dnia i Dydo nawet nie musiał interweniować, bowiem zawodnik Garbarni nie trafił w światło bramki.

Karny dla Garbarni: Barłomiej Dydo wybrał złą stronę, mógł jednak spokojnie odprowadzić piłkę wzrokiem...
Gdyby po 8 minutach Garbarnia prowadziła ze Stalówką 3-0, ciężko byłoby uznać taki rezultat za niesprawiedliwy. Trener Kalita w związku z trudną sytuacją kadrową zmuszony był rozdzielić duet środkowych obrońców, przesuwając Michała Czarnego na prawą stronę. Jego miejsce u boku Przemysława Żmudy zajął zaś Zbigniew Dąbek i śmiem twierdzić, że był on najsłabszym zawodnikiem Stalówki w tym spotkaniu. To jego strefą Garbarnia uruchomiła w pierwszych minutach dwa kontrataki, spanikowany Dąbek tracił potem piłki nawet w niegroźnych sytuacjach. Inna sprawa, że grząska murawa spowalniała ewentualne ataki gospodarzy, obyło się więc bez bramkowych konsekwencji (jedyne co trzeba przyznać Dąbkowi, to solidna gra w powietrzu).

Brudno na białym: Błoto lepiej prezentowało się na piłkarzach Garbarni.

O pomstę do nieba wołała jednak gra całej defensywy Stali. Wystarczyła ślepa wrzutka w pole karne naszego zespołu i można było obstawiać w ciemno, że jeśli w naszej 16-tce znajduje się choćby jeden zawodnik Garbarni, to właśnie na jego nodze, mimo asysty trzech naszych obrońców, wyląduje piłka. Pierwszy strzał na bramkę gospodarzy Stalówka oddała dopiero w 22 minucie, kiedy szczęścia postanowił spróbować Mateusz Kantor, jednak w takich a nie innych warunkach uderzenia z dystansu (w dodatku po ziemi) skazane były z góry na niepowodzenie. Po prostu piłka w najlepszym razie doturliwała się do bramki Garbarni. Przekonali się o tym zarówno Damian Łanucha, jak i Michał Kachniarz. Stal nadal nie stwarzała sobie sytuacji bramkowych, jednak powoli przejmowała inicjatywę na boisku.

Piłka wodna
Akcji bramkowych było więc w pierwszej połowie jak na lekarstwo, piłkarze wywracali się na grząskiej i śliskiej nawierzchni, piłka zaś co rusz stawała w kałużach wody. Było więc dużo błota, piłkarskiej akrobatyki oraz przypadkowych zagrań piłki ręką (żeby utrzymać równowagę, najlepiej balansować ramionami, piłka sama szuka wtedy ręki).

Na drugą połowę trener Kalita wprowadził ofensywnego Roberta Widza (zmienił kompletnie bezbarwnego Majowicza), jednak to nie młody napastnik rozruszał ofensywę Stalówki, tylko przesunięty do przodu stalowowolski Gerrard - Michał Kachniarz, który już 5 minut po przerwie znalazł się w podobnej sytuacji co na początku meczu Fedoruk (podawał, zdaje się, Wojciech Fabianowski) i zrobiło się 1-1. 

Stalówka przyspieszyła, zmęczonego Kachniarza zmienił kolejny napastnik – Wojciech Białek – i wydawało się, że kolejny gol dla naszej drużyny jest tylko kwestią czasu. Okazje do strzelenie bramki mieli: Mateusz Kantor, Wojciech Fabianowski oraz – najlepszą – Damian Łanucha, po którego strzale zza pola karnego piłka trafiła w poprzeczkę (Widz w kolejnym swoim występie w barwach Stalówki nie stworzył nawet minimalnego zagrożenia pod bramką rywala – miał jednak także sporo zadań defensywnych często wspomagając „na tyłach” Czarnego).

Stalowowolski Gerrard - Michał Kachniarz - opuszcza boisko w drugiej połowie meczu.

To jednak do Garbarni należało ostatnie słowo w tym spotkaniu. Wprowadzony w drugiej połowie Filip Rado w 80. minucie uprzedził biernego Zbigniewa Dąbka (trener Kalita obarczył go winą za stratę gola) i strzałem głową ustalił wynik meczu. 

Kalita o Dąbku:

Tym samym wyjazdowa passa Stali Stalowa Wola meczów bez porażki zakończyła się na siedmiu spotkaniach, Garbarnia po raz kolejny udowodniła zaś, że wyjątkowo nie leży naszemu zespołowi (przegrywamy z krakowskim klubem trzeci mecz z rzędu).
Cóż z tego, że nasi zawodnicy przebywali na połowie rywala, jeśli w ostatecznym rozrachunku to my straciliśmy bramkę...

Kiedy jednak trener Kalita przed spotkaniem z Siarką deklarował, że jego zespół w ostatnich pięciu meczach rundy jesiennej powinien zdobyć 11 punktów, optymistycznie kalkulował, że przed finałowymi trzema kolejkami będziemy mieli już na koncie 6 oczek. Walczące o utrzymanie Siarka Tarnobrzeg i Garbarnia Kraków ściągnęły jednak szkoleniowca Stali na ziemię. Jeśli za tydzień nie wygramy na Hutniczej z Unią Tarnów niewykluczone, że ostatnie mecze tej rundy grać będziemy o wyjście ze strefy spadkowej.
Dwie szkoły trenerskie: szkoleniowiec Garbarni - Marek Motyka wybrał kaptur, Mirosław Kalita postawił na parasol.

wtorek, 23 października 2012

Tajemnica rzutu karnego



Nie zastanowiło was, dlaczego podczas meczu z Siarką Tarnobrzeg do przyznanej w końcówce meczu naszemu zespołowi jedenastki nie podszedł Damian Łanucha? To przecież ten piłkarz zdaje się mieć najlepiej ułożoną stopę ze wszystkich zawodników Stali, dowodem na to jest kredyt zaufania trenera Kality, który mianował go etatowym wykonawcą wszystkich stałych fragmentów gry. 

Zamiast niego do piłki podszedł jednak Krystian Getinger.

W związku z faktem, że karny w meczu z Siarką był pierwszą „jedenastką”, jaką drużyna Stali Stalowa Wola wykonywała pod wodzą Mirosława Kality, postanowiłem przepytać szkoleniowca Stalówki o zasady obowiązujące w drużynie w przypadku wskazania przez sędziego na "wapno".

- Do wykonywania rzutów karnych wyznaczony jest w pierwszej kolejności Damian Łanucha. Damian zgłosił mi jednak, że jest zbyt zmęczony i nie chciał ryzykować. Krystian Getinger wziął więc odpowiedzialność na swoje barki – ujawnił blogowi Hutnicza 15 Mirosław Kalita.

Trener Stalówki dodał, że nie bez znaczenia na decyzję o tym, kto będzie strzelał karnego, miały niecodzienne okoliczności towarzyszące egzekucji „jedenastki”. W związku z kontuzją bramkarza Siarki od momentu wskazania przez sędziego na 11. metr a wykonaniem karnego minęło bowiem ładnych parę minut. Potrzebny był więc Kalicie piłkarz, który uniesie psychologiczny ciężar zadania.

Trener Stali dodał, że paraliżująca zawodników mogła być też ranga spotkania. - W tak prestiżowym meczu dały po prostu znać o sobie nerwy, ponieważ w innej sytuacji Damian Łanucha bez zastanowienia podszedłby do tego karnego. Po meczu przyznał mi się, że przy stanie 0-2 chciał poprosić o zmianę, bo wątpił w nasz końcowy sukces – zdradził Kalita.

Szkoleniowiec Stalówki przywołał też zabawne wydarzenie z czwartkowego treningu poprzedzającego spotkanie z Siarką. Kalita urządził bowiem piłkarzom specyficzny konkurs – na celność strzałów.

- Uderzaliśmy, kto trafi w poprzeczkę. Kto nie trafi, ten ma próbować aż do skutku. Proszę sobie wyobrazić, że jedynym zawodnikiem, który nie trafił w poprzeczkę, był Krystian Getinger. Z 10 metrów nie mógł trafić w poprzeczkę przez około 10 minut. Nawet juniorzy poradzili sobie z tym zadaniem, a Krystek za karę zbierał sprzęt po treningu – powiedział Kalita.

Trener przyznał ponadto, że ma jeszcze jedną zasadę - rzutu karnego nie wykonuje zawodnik, który jest faulowany. W związku z faktem, że w najbliższym meczu Stali w Krakowie z Garbarnią nie zagra pauzujący za kartki Getinger, kto będzie potencjalnym wykonawcą jedenastki, jeśli to Damian Łanucha zostanie sfaulowany w polu karnym? 

- Być może od pierwszej minuty wystąpi w Krakowie Wojtek Białek, wtedy to on będzie pierwszym po Damianie – ujawnił szkoleniowiec Stali.

Wiadomo, że w kadrze meczowej zabraknie Rafała Turczyna, któremu pogłębił się uraz, z jakim występował już w meczu z Siarką. – Stopy do buta nie może wsadzić – zakończył Kalita.

sobota, 20 października 2012

Pokuta Turczyna



Dwa tygodnie temu zawalił bramkę z Wisłą Płock, teraz to znów jego błąd kosztował Stal Stalową Wolę stratę pierwszego gola w derbowym meczu z Siarką Tarnobrzeg. Można z tego szalonego, obfitującego w wiele zwrotów akcji spotkania wybić na czołówkę inne aspekty pojedynku: niespotykaną na Hutniczej liczbę kibiców, czy zdumiewającą drugą połowę meczu, w której Stalówce udało się zniwelować dwubramkową przewagę gości. Ja zapamiętam twarz Rafała Turczyna.

Nie jest zawodnikiem podstawowej jedenastki. Kiedy kontuzje wymusiły na trenerze Kalicie zmodyfikowanie podstawowego składu, drobny Rafał Turczyn dostał szansę na swej nominalnej pozycji prawoskrzydłowego. Szkoleniowiec Stalówki zorientował się jednak, że więcej pożytku w akcjach ofensywnych ma z Mateusza Kantora, od meczu z Resovią obserwujemy więc Turczyna na prawej obronie.

Turczyn twierdzi, że jest niewinny.
Wcześniej, w spotkaniu z Wisłą Płock, Turczyn  wszedł w drugiej połowie i zawalił gola, który dał gościom zwycięstwo. Również w sobotnich derbach to jego opieszałość sprokurowała groźną akcję gości, po której napastnik Siarki znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem Dydą. Nasz golkiper wyszedł z pojedynku zwycięsko, jednak goniący akcję Turczyn, trzymając w polu karnym swojego rywala za koszulkę, dopuścił się przewinienia. Karny. Kiedy kilka minut później Kalita ściągał go z boiska, Turczyn pokazywał na migi swoim kolegom na ławce rezerwowych, że napastnik Siarki nurkował.

Kalita o Turczynie - kliknij!

Kluczowy moment meczu miał jednak miejsce tuż przed rzutem karnym dla Stali. Na trybunach zapanowała nagła euforia, bowiem kilka minut wcześniej Stalówka przegrywała z Siarką 0-2. Po jedenastce dla tarnobrzeżan pewnie wykonanej przez byłego piłkarza Stali – Jarosława Piątkowskiego („to skurwysyn” – rozległ się szmer na krytej trybunie), w 70 minucie lekkim ale idealnie mierzonym strzałem z rzutu wolnego popisał się Bartosz Madeja (według mnie - gol Dydy, nasz bramkarz ani drgnął) i kibice na Hutniczej myśleli, że już po zawodach

3 minuty później jedno z wielu dośrodkowań Damiana Łanuchy (wreszcie mamy w Stalowej zawodnika, który potrafi celnie zacentrować) w pole karne trafiło jednak wreszcie na głowę Przemysława Żmudy (miał już dwie główkowe sytuacje w pierwszej połowie) i Stal strzeliła gola kontaktowego. 11 minut przed końcem meczu w polu karnym Siarki padł zaś staranowany przez bramkarza gości Mateusz Kantor i wtedy zaczął się najbardziej interesujący moment spotkania, który… rozegrał się poza linią boczną boiska.
Jarosław Piątkowski wrócił na Hutniczą w barwach Siarki Tarnobrzeg i strzelił gola.
Od faulu na Kantorze a pewnym wykonaniu jedenastki przez Krystiana Getingera minęło bowiem kilka minut. Bramkarz gości w starciu z naszym zawodnikiem ucierpiał na tyle, że potrzebna była interwencja lekarza. Zazwyczaj radość po strzeleniu karnego jest pochodną euforii po przyznaniu jedenastki. Teraz mieliśmy parę „pustych” chwil: popatrzyłem na ławkę Stalówki: Rafał Turczyn wstał i ze złożonymi do modlitwy dłońmi, z przerażeniem i równocześnie nadzieją w oczach, patrzył w kierunku bramki Ćwiczaka. To była twarz chłopca, który drży o życie.

Zaimponował mi tym niemal religijnym oddaniem drużynie. Wyobrażam sobie sytuację gracza, który najpierw zawala gola, potem zostaje zdjęty przez trenera, wreszcie – przestaje interesować się meczem. Turczyn nie przestał „być” na boisku, wyraźnie modlił się o bramkę, która zmazałaby jego winę. Wiecie, w futbolu zdarzają się momenty, które potrafią nam „uczłowieczyć” piłkarza. Sprawić, że jego postać zyskuje  jakiś bardziej ludzki wymiar. Pamiętacie słynne „łzy Gazzy”? No to teraz ja mam jeszcze „modlitwę Turczyna”…
Bramkarz Siarki wyczuł karnego Krystiana Getingera, strzał zawodnika Stali wpadł jednak tuż przy słupku.
To było dziwne spotkanie. Zaczęło się od przewagi Stali, która już w pierwszych 5 minutach dwukrotnie zagroziła bramce Siarki (raz, o ile się nie mylę, dośrodkowanie Turczyna, które zmierzało pod poprzeczkę, za drugim razem główkował Żmuda). Siarka strzelała groźnie w drugiej części pierwszej połowy – ładne uderzenie z około 25 metrów trafiło w poprzeczkę (a może Dydo ją lekko musnął? oceńcie sami z 60 metrów!) . 

Trener Kalita na pomeczowej konferencji nie był jednak zadowolony z poziomu meczu. Kliknij! Przyznam szczerze – nic a nic mi to nie przeszkadzało. Dramaturgia spotkania potrafi z nawiązką zrekompensować techniczną bryndzę. Co z tego, że Sylwester Sikorski koncertowo zmarnował w drugiej połowie dwie wyborne szanse – raz wystarczyło dokładnie dograć do nieobstawionego Fabianowskiego, za drugim razem nie wywrócić się na futbolówce pięknie dogranej przez Kantora? Co z tego, że Robert Widz po raz kolejny udowadnia, że nie dorósł do drugoligowego poziomu (trenerze Kalito, co z tym Białkiem?).  Kalita o Widzu - kliknij! Czy zaskoczyło mnie, że zmiennik Turczyna - Zbigniew Dąbek - w pierwszym kontakcie z piłką prezentuje przeciwnikowi „setkę” na 3-0? Myślę, że kibicom to nie wadzi, o ile na boisku znajdą emocje innego rodzaju.    


Kiedy ostatni raz widziałem na Hutniczej tylu kibiców? Piknikowa pogoda nie była tu jedynym czynnikiem, w końcu z Puszczą Niepołomice graliśmy w jeszcze większym słońcu. Zadziałała magia derbów. Zobaczyć na własne oczy znienawidzonego sąsiada – to motywuje o wiele bardziej niż poziom piłkarskiego widowiska. A ja chciałem jeszcze zobaczyć pierwszą połowę meczu Tottenham-Chelsea, więc na trybunach były już tylko miejsca przy płycie boiska. Dzieci, kobiety, niemal rodziny w komplecie… jak za starych dobrych czasów (swoją drogą, na White Hart Lane prawdziwe emocje zaczęły się dopiero, gdy siadałem na Hutniczej, od trafienia Williama Gallasa na początku drugiej połowy; w Stalowej też mecz zaczął się dopiero po 45 minutach).

Było więc słońce, byli kibice, „działo się” na boisku. Szczęśliwy? Nie do końca… Po raz kolejny bowiem poczułem się na Hutniczej jak obcy, nijak nie mogąc zidentyfikować się z widownią śpiewającą, że „Siara, Siara / kurwa stara” oraz że „Wygramy, wygramy, wygramy / kurwy pokonamy”. Ja wiem, że wszyscy w Stalowej czekali te długie 8 lat, by móc ponownie ulżyć swojej „flustracji” (taka scenka, jadąc na mecz dzwonię do osoby stojącej w kolejce po bilety i pierwsze co słyszę w słuchawce to właśnie chóralne „Siara, Siara…”). Komu to śpiewali? Najwyraźniej była to sztuka dla sztuki, ponieważ do Stalowej nie dotarł ani jeden kibic Siarki. 
Bezprzerwa na reklamę.
 
Co mnie zasmuciło najbardziej to fakt, że po strzeleniu przez Siarkę drugiej bramki obelgi młyna podjęli także kibice krytej trybuny (nie zabrakło też nieśmiertelnego „Jebać PZPN”). Nie chcę więcej bawić się z nimi w kibolski gospel (- Kto wygra mecz? – Stal!). Nie chcę też dorzucać się do opraw meczowych (podczas spotkania chodzą ze skarbonką). Może kogoś rozśmieszył transparent: „Niepotrzebne nam są derby, bo jebiemy was bez przerwy”, ale prawdziwy kibic bez problemu wyczuje jego logiczny fałsz. Wolicie, żeby Siarka spadła, czy lepiej będzie zagrać z nią znów za rok?  
     

p.s.

Na konferencji prasowej zatrzęsienie dziennikarzy. Najgłupsze pytania padają jednak zawsze na końcu. Trzeba przyznać, że Kalita okazał się "mistrzem ciętej riposty".        

Co ma piernik do krawata? 

niedziela, 14 października 2012

Przełamanie



Stalówka podtrzymała passę wyjazdowych meczów bez porażki remisując w Rzeszowie z Resovią 1-1. Gola w 90. minucie spotkania strzelił wprowadzony na boisko 4 minuty wcześniej Dawid Komada. Wydarty w ostatnich momentach punkt cieszy tym bardziej, że po raz pierwszy w tym sezonie drużyna ze Stalowej Woli zdołała odrobić bramkową stratę. - To był przełomowy mecz, bo wreszcie podnieśliśmy się po straconej bramce – powiedział szkoleniowiec Stalówki.

Trener Mirosław Kalita w rozmowie z blogiem Hutnicza 15 przyznał, że jest zadowolony z wywiezionego z Rzeszowa punktu. Sytuacja kadrowa przed wyjazdem do Rzeszowa była bowiem nie do pozazdroszczenia.
- Parę godzin przez meczem usiałem dokonać zmian w składzie wyjściowym. Sylwek Sikorski zgłosił niedyspozycję i musiałem do linii obrony cofnąć Krystiana Getingera. Na ławce, obok bramkarza Zielińskiego, miałem więc tylko Zbyszka Dąbka i Dawida Komadę; inni nie nadawali się do gry – powiedział szkoleniowiec Stalówki.  

Kalita zaznaczył, że w pierwszych 45 minutach spotkania jego drużyna kontrolowała sytuację na boisku, nie potrafiła jednak udokumentować przewagi strzeleniem bramki.

- W pierwszej połowie graliśmy bardzo solidnie w defensywie, nie pozwoliliśmy Resovii na stworzenie żadnego zagrożenia pod naszą bramką. My z kolei powinniśmy się pokusić o strzelenie gola: strzał Krystiana Getingera minimalnie minął słupek bramki Pietryki, z kolei uderzenie Roberta Widza z około 17 metrów z linii bramkowej wybił Kozubek – zrelacjonował przebieg spotkania Mirosław Kalita zaznaczając uczciwie, że „w drugiej połówce to z kolei przeciwnik miał lepsze sytuacje”.

W związku z pustkami na ławce rezerwowych pierwszą zmianę szkoleniowiec Stali przeprowadził dopiero w 82 minucie  (Zbigniew Dąbek zastąpił Michała Kachniarza), jednak trenerskiego nosa pokazał dając szansę Dawidowi Komadzie, który 4 minuty przed zakończeniem spotkania zmienił zmęczonego Damiana Łanuchę.

- Damianowi Łanusze pewnie brakło by już sił, by akcję [Krystiana Getingera] zamknąć w polu karnym Resovii, a Dawid był świeży, wiedział, że musi kolegom pomóc a przy okazji umiał się znaleźć w odpowiednim miejscu. Chwała mu za to, będzie to dla niego na pewno dodatkowy bodziec do tego, by walczyć o pierwszą jedenastkę – trener Stalówki nie był przesadnie skory do chwalenia wychowanka klubu.

Wstrzymał się również od indywidualnych pochwał. - Ciężko kogoś ganić za ten mecz. Dla całego zespołu była to próba charakteru. Pomijając fakt trudnej sytuacji kadrowej, przyjechaliśmy na boisko zdecydowanego faworyta, przez niektórych postrzeganego nawet jako faworyt całych rozgrywek. Na pewno solidnie zaprezentowali się obrońcy, bardzo dobrze zagrał Krystian Getinger na boku obrony, gdzie wystąpił po raz pierwszy za mojej kadencji. Nie chciałbym nikogo wyróżniać, bo każdy z zawodników dołożył cegiełkę do tego remisu – Kalita pochwalił cały zespół.

Na najbliższy mecz z Siarką Tarnobrzeg do dyspozycji trenera powinni być już zarówno Sylwester Sikorski, jak i Kuba Popielarz. Kalita zwrócił jednak uwagę, że kluczowy w kontekście najbliższego meczu jest fakt, że żaden z zawodników zagrożonych wykluczeniem z gry w następnej kolejce nie dostał w Rzeszowie kartkowego upomnienia.
- Cieszy to, że nie wypadł nam nikt za kartki, bo aż czterech zawodników było przed meczem z Resovią zagrożonych ewentualną absencją – zauważył trener Stali.

Czy „zwycięski remis” w Rzeszowie wpłynie mobilizująco na zawodników przed derbami z Siarką? - Może wreszcie zagramy odważniej u siebie i ogramy lokalnego rywala? – pyta retorycznie Kalita.