sobota, 11 maja 2013

Stypa


- Panowie, pijemy! – dwukrotnie w trakcie meczu Stal Stalowa Wola – Resovia Rzeszów sędzia przerywał grę, by piłkarze uzupełnili płyny (żar lał się bowiem z nieba, kibice zaś pocili się patrząc na grę swych ulubieńców). Jeśli kogoś z sympatyków Stalówki arbiter spotkania zainspirował swym postulatem do organizacji pomeczowej nasiadówki, musiała to być na bank stypa.

Szydziłem tutaj z postulatów „łukowych fanatyków”, którzy rundę wiosenną przywitali na Hutniczej imponującym prześcieradłem z hasłem: „Jasny wiosną cel – utrzymanie!”. Wydawało mi się, że ten zespół stać będzie na walkę o nieco wyższe cele (cel? pal!) niż tylko uniknięcie degradacji do III ligi. Myślałem, że  wymaganie od piłkarzy Stali wyłącznie utrzymania było trochę nie na miejscu; dziś wiem, że pomyliłem się w swych przypuszczeniach równie spektakularnie co Wojciech Białek marnujący jesienią setkę za setką. Białek pląta się teraz co prawda gdzieś po trzecioligowych boiskach, ale byli koledzy „Białego” wkrótce mogą podzielić jego piłkarski los (nudzę się na meczach, to wymyślam językowe żarciki: z piłkarzami Stalówki nawet wódki szkoda pić, zmarnują każdą setkę).

No dobra, nie sądziłem, że tak niskie oczekiwania kibiców wobec piłkarzy Stali wpłyną aż tak demobilizująco na morale drużyny. A jednak! Każdy mecz przybliża nas coraz bliżej do nieuniknionej stypy na koniec sezonu (czasem wygra i Motor, na przykład w meczu z Siarką; to był mecz, którego wynik – jakikolwiek by się nie trafił – musiał zasmucić sympatyków Stalówki). Resovia nie była tu wyjątkiem, w dodatku potwierdziła regułę: Stalówka nie umie strzelać bramek.

Panowie, pijemy!

Zacznę jednak od straconego gola. Nie chce mi się czekać, aż na You Tubie pojawią się fragmenty meczu, relacjonuję wam tu tak, jak to wszystko widać z trybun. Dośrodkowanie w pole karne Stali, zawodnik Resovii w sprytny sposób zwodzi obrońcę Stali i strzela w światło bramki, Wołoszyn jednak skutecznie interweniuje, piłka nie opuszcza pola karnego i w wyniku bilardowych rykoszetów wzbija się wysoko w powietrze. Klasyczna świeca na piątym metrze, do której przy asyście naszych obrońców doskakuje gracz Resovii (a to Baran!) i zamaszystym „farfoclem” umieszcza turlającą się futbolówkę w siatce obok zdezorientowanych defensorów Stali i bramkarza, który w stanie głębokiej hipnozy, zdołał jeszcze  - ten zwrot uwielbiają sportowi komentatorzy - odprowadzić piłkę wzrokiem. Miał ktoś w Resovii w sobotę urodziny, żeby taki prezent fundować? 

Ćwiczenie: Odprowadzanie piłki wzrokiem

 Chyba za wcześnie, by oceniać na ławce trenerskiej nowego szkoleniowca Stali, Pawła Wtorka, ale ci, którzy po wygranym debiucie ze Świtem obwieścili narodziny „odmienionej Stalówki”, muszą teraz ugryźć się w język. Po eksperymencie z 18-letnim Patrykiem Turem w wyjazdowym meczu z Wisłą Płock i posadzeniem na ławce dotychczasowych pewniaków środka pola – Damiana Łanuchy i Bartosza Horajeckiego – z Resovią Wtorek wrócił do sprawdzonego ustawienia pomocy. Problem w tym, że druga linia w sobotę praktycznie nie istniała. Upieram się, że absencja Wojciecha Reimana (kontuzja w meczu w Płocku, nie będzie grał jeszcze przynajmniej w dwóch kolejnych meczach) odbija się w większej mierze na indolencji stalowowolskiej ofensywy niż szczelności zasieków obronnych.

W całym spotkaniu Resovia stworzyła sobie bowiem ledwie dwie sytuacje bramkowe. Jedną zamieniła na gola (o ile można to cyrkowe zamieszanie w naszym polu karnym nazwać sytuacją bramkową), drugą – po tym jak Michał Bogacz (były gracz Resovii, musiał być w sobotę dodatkowo zmotywowany) wyjątkowo włączył się do akcji zaczepnej Stali, goście natychmiast wykorzystali lukę pozostawioną na środku naszej obrony i zawodnik Resovii (Kwiek we własnej osobie) znalazł się w sytuacji oko w oko z Wołoszynem. Tym razem golkiper Stali wyszedł z rywalizacji obronną ręką. Więcej grzechów naszej obrony nie pamiętam.



Problem pojawiał się jednak już wtedy, kiedy trzeba było wyprowadzić piłkę z własnej połowy. Magia krótkich, celnych podań, którymi Stalówka rozmontowywała kolejne formacje słabieńkiego Świtu, na wyrobników z Resovii już nie działała. (wyjątek potwierdzający regułę – jedyna składna akcja meczu z 65 minuty, daleki wykop Wołoszyna punkt w Mikołajczaka, ten odegrał z powietrza do Fabianowskiego, ale szybko uwolnił się od krycia i dostał od Fabiana zwrotkę, którą zamienił na groźny i celny strzał! – biłem brawo, jak wszyscy). Wystarczył jednak toporny pressing na naszej połowie i rozgrywanie piłki kończyło się długimi przerzutami na połowę rywali – trzeba dodawać, że w 99% procentach ślepymi? – bądź wycofywaniem piłki do bramkarza. Zaprawdę powiadam wam, to nie Horajecki ani Łanucha byli w tym meczu rozgrywającymi, tylko Michał Czarny – filar stalowowolskiej defensywy.

Czarny Piotruś: Kto tu jest rozgrywającym?

Obrońcy rozgrywali, obrońcy wzięli się w końcu także za nękanie bramkarza gości. Najgroźniejsi pod polem karnym Resovii byli bowiem nie Fabianowski (kolejny przeciętny występ, kolejna żółta kartka będąca wynikiem impotenckiej frustracji), czy Łanucha (nikt już nie nabiera się na te jego „no look passy” zewnętrzną częścią stopy), tylko właśnie Czarny i Bogacz. Dodam jednak, że wspomniane na początku „setki” Stalówka miała dopiero w ostatnich minutach meczu, kiedy w polu karnym gości – inaczej niż wynikało to z pozycji przypisanych zawodnikom na boisku – nagle znaleźli się wyłącznie defensorzy ZKS. Najpierw główkował Bogacz, bramkarz gości ofiarnie wybijał piłkę nogami, a reklamację zagrania ręką przez jednego z obrońców Resovii nie wzruszyły arbitra spotkania.



Bogacz był również bohaterem kolejnej akcji, kiedy po zagraniu Fabianowskiego znalazł się sam na sam z pustą bramką. Przestrzelił jednak koncertowo z trzech metrów. Wszystko to dosłownie sekundy przed końcowym gwizdkiem. Najlepsze jednak jest to, że gdyby wybierać w Stalówce zawodnika meczu, trzeba byłoby postawić właśnie na Bogacza!

Stalowowolscy defensorzy szturmują bramkę Resovii.

 Mimo ogromnego upału, trener Wtorek na pierwszą (i jedyną) zmianę zdecydował się dopiero w 72 minucie spotkania, kiedy zmęczonego i bezproduktywnego Horajeckiego zastąpił Juda. Patrząc na jego grę –przez 20 minut obecności na boisku tylko raz udało mu się jakieś zagranie, kiedy przechytrzył obrońcę i wywalczył piłkę na linii końcowej boiska – nie dziwię się Wtorkowi, że nie zdecydował się desygnować do gry kolejnych zmienników. Wszyscy wiemy na co stać Popielarza, czy Widza… Ironia losu, że to w szeregach gości z Rzeszowa biegał piłkarz o wielce wymownym nazwisku Słaby?  (w środę z Pelikanem będzie jeszcze zabawniej, ponieważ za kartki pauzował będzie Krystian Getinger – nic o nim dzisiaj nie wspomniałem, choć dostał głupie "żółtko", ale to jest jedyny piłkarz naszej drugiej linii obdarzony dryblerską fantazją i błyskiem przebojowości).



Wiecie jednak co mnie wkurzyło najbardziej? Idąc na pomeczową konferencję prasową wyobrażałem sobie jej przebieg. Wiecie jak to wygląda, nie? Zanim padną pytania od dziennikarzy, spotkanie podsumowuje trener gości, po nim głos zabiera szkoleniowiec (szkoleniwiec?) gospodarzy. To nie są chłopaki, które przebimbały życie na kursach krasomówczych, domyślacie się więc, że tym wypichconym na gorąco recenzjom brak polotu i elegancji. Żeby jednak być aż tak sztampowym, by powiedzieć dokładnie, słowo w słowo to, co włożyłem im w usta idąc na konferencję? Umieracie pewnie z ciekawości, więc zdradzę wam tylko, że spotkanie Stal Stalowa Wola – Resovia Rzeszów było „typowym meczem walki”. Wszystko jasne, nie?  


"Typowy mecz walki"? Dziękujemy, nie chcemy tego oglądać!

3 komentarze:

  1. Widze tutaj dalej stypa... a my juz po derbach:)

    ssw.pl:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. u mnie dalej żałoba, bo nie byłem na derbach (jak nie oglądam, to wygrywają)

      Usuń
    2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń