sobota, 26 października 2013

Znaczenie terenu



Piosenka „Mój jest ten kawałek podłogi” z repertuaru grupy Mr. Zoob, którą organizatorzy spotkania pomiędzy Stalą Stalowa Wola i Concordią Elbląg przywitali wychodzących na boisko piłkarzy, podziałała mobilizująco na zawodników gospodarzy: po 7 minutach gry Stalówka prowadziła już 2-0 i odebrała wszelką ochotę na podbój Hutniczej gościom z Elbląga. Teren został zaznaczony.

Przed tym meczem kibice Stalówki mieli prawo oczekiwać od swych piłkarzy zgarnięcia pełnej puli. Po dwóch kolejnych porażkach – u siebie z Siarką i na wyjeździe z Pogonią Siedlce – Stal gościła tym razem jednego z outsiderów drugoligowej stawki. Ubiegłoroczny beniaminek z Elbląga w bieżących rozgrywkach spisuje się poniżej oczekiwań, w pukaniu w dno tabeli przeszkadza Concordii jedynie Garbarnia Kraków. Nawet najwięksi optymiści nie spodziewali się jednak równie wystrzałowego początku sobotniego spotkania.  

Pluć w brodę musiał sobie każdy, kto spóźnił się choćby 5 minut na mecz z Concordią (wczesna pora rozpoczęcia spotkania - pierwszy gwizdek sędziego zabrzmiał już o godz. 13 – mogła wynikać z faktu odległości między Elblągiem a Stalową Wolą; piłkarze Concordii z pewnością nie zdążyli obejrzeć w domach Gran Derbi, jednak do łóżek powinni byli dotrzeć przed północą). Przegapić bramkę można co prawda nawet siedząc na stadionie (wystarczy spojrzeć na telefon, by sprawdzić wynik z innego boiska, i…), ale nie zobaczyć najpiękniejszego gola na Hutniczej od wielu, wielu lat… Zapewniam, przyjemność z odtworzenia tego momentu na YouTube nie dorówna euforii związanej z bezpośrednią celebracją niezwykłej urody uderzenia Radosława Mikołajczaka. Trenerzy i komentatorzy sportowi zwykli nazywać tego typu gole mianem „stadiony świata”; w istocie, przez moment na Hutniczej powiało poziomem Ligi Mistrzów.

Był to pierwszy strzał Stalówki na bramkę Concordii w tym meczu, jednak już 3 minuty później nieco podłamani goście nie potrafili zachować koncentracji przy rzucie rożnym wykonywanym przez Damiana Łanuchę i w zamieszaniu podbramkowym Wojciech Fabianowski z najbliższej odległości wpakował piłkę do siatki kończąc napoczętą przez Przemysława Argasińskiego robotę. Co musieli myśleć zawodnicy Concordii? „Dobrze, że jeszcze nie wysiedliśmy z autokaru, bo chyba trzeba będzie zaparkować w polu karnym, by uniknąć blamażu”.



Zanim jednak padł kolejny gol dla Stali, kibice mieli sporo czasu do snucia własnych przemyśleń na temat boiskowych wydarzeń. Ja już po 7 minutach wiedziałem, że kiedy Stalówka wywalcza rzut rożny, Przemysław Argasiński o wiele bardziej przydaje się w polu karnym niż w narożniku boiska. Nie jest to wyłącznie kwestia wzrostu, jako egzekutor kornerów o wiele bardziej przekonująco prezentuje się bowiem w moim mniemaniu Damian Łanucha – jego dośrodkowania są bardzo nieprzyjemnie dla rywala dokręcane, o wiele precyzyjniejsze od pozbawionych polotu zawiesistych wrzutek Argasińskiego. Łanucha odpowiada właśnie za rzuty rożne z lewej strony boiska, kiedy trzeba dostarczyć kolegom tzw. „dochodzącą” piłkę, domeną Argasińskiego są mniej finezyjne piłki „odchodzące”. W sobotę pod bramką Concordii gorąco robiło się tylko po dośrodkowaniach Łanuchy. 

Damian Łanucha dośrodkowuje z rzutu rożnego, za chwilę będzie 2-0

Niespodzianką dla kibiców mogła być też absencja Adriana Bartkiewicza, którego na pozycji prawego obrońcy zastąpił w sobotę Mateusz Kantor. „Mały” jest w Stalówce zawodnikiem od czarnej roboty; w tym sezonie zazwyczaj grywa na lewej obronie, kiedy trzeba, pełni też obowiązki lewo- lub prawoskrzydłowego (kiedy ściągał go do Stalowej Woli trener Kalita, Kantor biegał głównie po prawej stronie boiska). Obserwujący mecz z trybun trener Wtorek (kara za zachowanie po meczu z Siarką, spotkanie oficjalnie prowadził jego asystent, Artur Lebioda) zdecydował się jednak w meczu ze słabą Concordią na eksperyment w ustawieniu obronnym: niemającego dotychczas konkurencji Bartkiewicza – najrówniej wg mnie grającego piłkarza rundy - posadził na ławce, zamiast niego wstawił zaś Kantora, pozycję lewego obrońcy obsadzając zaś osobą Sylwestra Sikorskiego.



Bramki co prawda nie straciliśmy, ale nie będę bardzo zaskoczony, jeśli za tydzień w Rzeszowie Bartkiewicz wróci do podstawowego składu, a Kantor – na lewą stronę boiska. Mam wrażenie, że Sylwester Sikorski od czasu kontuzji ciągle nie „czuje” jeszcze piłki, ilość prostych błędów, jakie zdarzyły mu się w sobotę przy wyprowadzaniu piłki, musi być niepokojąca.

Trener Wtorek mógł mieć w sobotę VOD...


Wróćmy jednak do wydarzeń boiskowych. Po zdobyciu dwubramkowego prowadzenia Stalówka nieco leniwie, ale jednak pewnie kontrolowała przebieg gry. Polegało to na usypianiu czujności rywali monotonnymi wymianami podań i nagłym przyspieszeniu w postaci niekonwencjonalnego, otwierającego drogę do bramki passa. Tak Łanucha chciał obsłużyć Mikołajczaka, jednak szybszy od strzelca pierwszego gola okazał się golkiper gości, podobnej zagrywki próbował też Reiman, kiedy dostrzegł na lewej stronie Patryka Tura; dośrodkowanie wychowanka Stali obrońcy gości wybili jednak na rzut rożny wyprzedzając czającego się na kolejnego gola Fabianowskiego.



Nie znaczy to jednak, że Concordia nie miała swoich szans. Po raz pierwszy zawodnicy gości sprawdzili Tomasza Wietechę już w 9 minucie, kiedy szybki kontratak zakończyli strzałem z lewej strony pola karnego; gorąco pod bramką Stali zrobiło się też dwukrotnie pod koniec pierwszej połowy. W 40 minucie Wietecha z trudem wybił piłkę na róg nie dając zaskoczyć się uderzeniem zza pola karnego, chwilę potem popisał się kolejną wyśmienitą interwencją, kiedy po wybiciu piłki głową przez Czarnego ta trafiła wprost pod nogi zawodnika Concordii.

Po zmianie stron obraz gry nie uległ zmianie. To drużyna gospodarzy prowadziła grę, próbując podwyższyć wynik, jednak mimo iż obrońcy Concordii dawali się ogrywać jak dzieci (w składzie przechodzącej metamorfozę drużyny znalazło się aż dwóch… 16-latków - ujawnił trener Concordii Wojciech Grzyb, były piłkarz Ruchu Chorzów), w poczynaniach Stalówki więcej było przypadku niż rozumu. Z czasem pojawiło się też i szczęście. Zanim jednak na boisku pojawił się Tomasz Płonka (zastąpił Fabianowskiego), to Concordia stanęła przed szansą zmniejszenia dystansu, jednak presji pojedynku sam na sam z Wietechą nie wytrzymał przebywający na boisku ledwie parę minut Szmydt, przenosząc piłkę wysoko nad poprzeczką.




Końcówka należała już jednak do Stalówki, głównie za sprawą Reimana, który wreszcie idealnie zaczął obsługiwać kolegów dokładnymi podaniami. Najpierw dostrzegł wychodzącego na pozycję Argasińskiego, jednak wychowankowi Stali zabrakło wyrachowania i skończyło się tylko na kornerze; chwilę potem Reiman kolejny raz „zrobił” sytuację jeden na jeden – tym razem piłkę dostał Tomasz Płonka, który tak długo zwlekał z oddaniem strzału w polu karnym, że w normalnych okolicznościach powinno się to skończyć osaczeniem przed czterech rywali. Concordia była jednak jeszcze bardziej opieszała i niezgulstwo Płonki wzięte może być teraz za oznakę spokoju, nasz napastnik przymierzył bowiem w lewy róg bramki gości i gospodarze cieszyli się z trzeciej bramki. 

Za moment mogło być już 4-0, znów Reiman dostrzegł partnera, tym razem do akcji podłączył się Kantor, jednak będąc oko w oko z bramkarzem Concordii, zamiast strzelać, dał się dogonić rywalowi. Imponującą końcówkę zawodów Reiman mógł przypieczętować pięknym golem własnego autorstwa, w 90 minucie spotkania pięknie uderzył z ponad 20 metrów z wolnego i bramkarz z trudem wybił piłkę na korner. Szkoda, że dyrygenta gry Stalówki zabraknie za tydzień w Rzeszowie, Reiman zarobił bowiem w spotkaniu z Concordią kolejną kartkę w sezonie (za uderzenie rywala) i w starciu ze swym byłym klubem będzie musiał pauzować. 

Z tego powodu Wojciech Reiman nie zagra w Rzeszowie ze Stalą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz