Który zawodnik zagrał najwięcej minut w sezonie? Jaki piłkarz odpowiedzialny był aż za 1/3 wszystkich goli strzelonych przez Stalówkę? Kto okazał się mistrzem asyst a kto zasłużył na miano superrezerwowego? I wreszcie - największe wpadki rozgrywek. Czas na podsumowanie sezonu 2013-14.
W zakończonym sezonie ciężko wyobrazić było sobie drużynę
Stalówki bez trzech zawodników.
Obrońca Michał Czarny zaliczył najwięcej minut
na boisku, opuszczając w trakcie rozgrywek tylko jedno spotkanie (wymuszona
pauza za kartki). Imponująca liczba 2872 minut na placu gry oznacza, że Czarny
tylko raz nie dokończył spotkania, kiedy w wyjazdowym spotkaniu z Radomiakiem
ujrzał 18 minut przed końcem meczu drugą żółtą kartkę. Nie dość, że świetnie
dyrygował kolegami z defensywy, to dodatkowo stanowił ogromne zagrożenie pod
bramką rywali, głównie przy stałych fragmentach gry. Z czterema golami na
koncie okazał się trzecim strzelcem zespołu, ale o wadze jego bramek najlepiej
świadczy fakt, że aż trzykrotnie ratował drużynie punkty trafiając do siatki
rywali w końcówkach meczów (w tym dwa razy już w doliczonym czasie gry!).
Najmniej szczęścia do Czarnego mieli zawodnicy Znicza Pruszków – w obydwu
spotkaniach z tym zespołem Czarny wpisywał się na listę strzelców w ostatnich
minutach zabierając rywalom w sumie aż 4 punkty. Jeśli dodamy do tego, że
dowodzona przez niego defensywa Stalówki aż 10-krotnie zachowała czyste konto,
zrozumiemy, że jego obecność na boisku była kluczem do sukcesu.
Podobne cechy przywódcze prezentował na boisku Wojciech
Reiman. Rozgrywający Stalówki był w minionym sezonie motorem napędowym zespołu.
To od niego zaczynała się większość akcji drużyny, jako jedyny piłkarz w kadrze
Stali potrafi bowiem dokładnie podać piłkę na kilkadziesiąt metrów. Ale jego
rola nie ograniczała się tylko do obsługiwania kolegów. Obdarzony mocnym
uderzeniem z dystansu był etatowym wykonawcą rzutów wolnych oraz – przez
większość sezonu – także karnych (po niewykorzystanej jedenastce z Wigrami
„wapno” przejął Damian Łanucha). Z 10 bramkami okazał się najlepszym strzelcem
zespołu, zaliczając przy okazji gola, który spokojnie może rywalizować o miano
trafienia sezonu. W wyjazdowym spotkaniu z Wigrami przejął piłkę na własnej
połowie, pociągnął 40 metrów do przodu i zakończył indywidualną akcję potężnym
uderzeniem zza pola karnego pod poprzeczkę bramki gości. Majstersztyk! Warto
jednak dodać, że Reiman zaliczył także 5 asyst, co oznacza, że jest
odpowiedzialny za 1/3 wszystkich goli Stali w sezonie. Liczby te i tak nie
oddają w pełni kreacyjnego potencjału Reimana – w rzeczywistości miał jeszcze
kilka tzw. asyst drugiego stopnia, kiedy jego podania tylko (aż?) inicjowały
bramkowe akcje. Ciekawe jest jednak to, pomimo ogromnego wpływu Reimana na styl
i jakość gry Stalówki, koledzy wyśmienicie radzili sobie na boisku bez niego. Z
6 spotkań, jakie opuścił Reiman, Stalówka 3 wygrała, 2-krotnie wywalczyła remis
i tylko raz schodziła z boiska pokonana! Problemem Reimana był jednak zbyt
porywczy charakter, co prawda ani razu nie otrzymał czerwonej kartki, ale
uzbierał w trakcie sezonu aż 11 żółtych kartoników (bardziej niezdyscyplinowany
był tylko Radosław Mikołajczak z 12 żółtkami na koncie).
Tercet liderów Stali w sezonie 2013/14 uzupełnia Damian
Łanucha. Najlepiej technicznie wyszkolony zawodnik Stalówki musiał co prawda
walczyć o zaufanie trenera Wtorka - do egzekwowania stałych fragmentów gry
szkoleniowiec Stalówki desygnował bowiem w rundzie jesiennej Mateusza
Argasińskiego. Kiedy jednak – trochę to trwało - okazało się, że ten nie ma
zbyt dobrze ułożonej stopy, to Łanucha podchodził już do rzutów rożnych. To, że
byliśmy bardzo groźni przy stałych fragmentach gry, to nie tylko zasługa
świetnie grających głową Michała Czarnego i Tomasza Płonki, lecz także
perfekcyjnych dośrodkowań Łanuchy, który zakończył sezon aż z 9 asystami (kolejny
w klasyfikacji Reiman miał 5 ostatnich podań). Pretensje można mieć jednak do
Łanuchy o skuteczność pod bramką rywali. W całym sezonie zaliczył tylko jedno
trafienie z gry (ładny strzał zza pola karnego z Wigrami na wyjeździe), dodając
do tego dwa wykorzystane rzuty karne. Trochę mało jak na piłkarza obdarzonego
takimi umiejętnościami, brak instynktu strzeleckiego Łanucha wynagradzał jednak
kibicom niezapomnianymi momentami „brazyliany”, kiedy nagle robił zaskakujące
kółeczko, zakładał rywalowi „siatkę”, albo popisywał się efektownym zagraniem
piętą.
Obrona
Nie można przeoczyć faktu, że zakończyliśmy sezon jako
trzecia najlepsza defensywa w lidze z 33 straconymi golami (lider Wigry Suwałki
dał się pokonać 31 razy, jedną bramkę mniej niż my straciła jeszcze Olimpia
Elbląg). O przywódczej pozycji Michała Czarnego wspominałem powyżej. Parę
stoperów najczęściej uzupełniał Michał Bogacz (25 występów), długa kontuzja
Przemysława Żmudy nie pozostawiała tu trenerowi Wtorkowi możliwości manewru. O
ile Bogacz przydawał się w polu karnym rywali (strzelił 2 gole i zaliczył
asystę), to już pod własną bramką często bywał niepewny. Zdarzały mu się też epickie
wpadki. Katastrofalny występ w meczu z Wigrami Suwałki, gdzie spektakularnie
zawalił dwa gole, kibice zapamiętają dłużej niż wszystkie jego udane
interwencje; żenująca postawa w spotkaniu z Pogonią Siedlce (zwróćcie uwagę,
znów zespół z czołówki!) zmusiła zaś trenera Wtorka do zastąpienia go tuż po
przerwie młodzieżowcem Maciejem Sołkiem, dla którego był to jedyny występ w
sezonie!
Żadnej konkurencji na prawej stronie obrony nie miał niemal
przez cały sezon Adrian Bartkiewicz. Były zawodnik Elany Toruń był twardy,
nieustępliwy oraz – co ważne – rzadko przekraczał przepisy (tylko 4 żółte
kartki w sezonie). Stanowił także nieocenioną pomoc dla kolegów z ofensywy,
często dublując pozycję skrzydłowego. O tym, że biegał z głową, świadczą aż 4
asysty na jego koncie. Kiedy już znalazł się na wysokości pola karnego,
najczęściej wiedział, komu i w jaki sposób chce podać piłkę. Niestety, tak jak
Bogaczowi, zdarzały mu się również pamiętne kiksy. W spotkaniu z Pelikanem
główkował do Wietechy tak nieporadnie, że do piłki zdołał dobiec napastnik
gości, zawalił również z przytupem trzeciego gola z Motorem po tym, jak
przewrócił się w polu karnym (ale za ten mecz nagana należy się całej
defensywie).
Po lewej stronie obrony hasali na zmianę Mateusz Kantor i
Sylwester Sikorski (Kantor wykorzystywany był również na prawej flance,
zdarzało się, że z konieczności ustawiany był także jako skrzydłowy). Obaj
waleczni, dużo biegający (brak centymetrów próbowali nadrabiać charakterem),
ale także chimeryczni. Lewonożny Sikorski przydawał się do wykonywania
dokręcanych rzutów rożnych z prawego narożnika boiska (jedno z jego
dośrodkowań, z rzutu wolnego, wpadło nawet do bramki!), wypady Kantora pod pole
karne rywali zmuszały zaś skrzydłowych przeciwnej drużyny do powrotu na własną
połówkę. Jego ambicja została nagrodzona w przedostatniej kolejce, to właśnie
jego bramka z woleja w Nowym Dworze Mazowieckim (jedyna w sezonie!) przyczyniła
się do zapewnienia Stalówce utrzymania w II lidze. Kantor pełnił również
funkcje zastępcy Łanuchy, gdy piłkarz Stalówki faulowany był za 35 metrem.
Posyłał wtedy w pole karne „opadającego liścia”, piłka po takiej centrze
najczęściej trafiała jednak w ręce bramkarza gości.
Bramkarze
Do grona zawodników, którzy stanowili trzon zespołu w
minionym sezonie, zaliczyć musimy także bramkarza Tomasza Wietechę. W całym
sezonie Balon opuścił tylko 5 spotkań, w 28 występach puszczając ledwie 27
bramek i aż 9 razy zachowując czyste konto. Kiedy na boisku nie było Wojciecha
Fabianowskiego ,to on wyprowadzał drużynę z opaską kapitana. O tym, że potrafi
efektownie zrugać swoich kolegów, zapewniał nas po każdej groźnej sytuacji pod
własną bramką, kiedy ekspresyjnie wymierzał powietrzu ciosy prawą pięścią
bluzgając przy tym na potęgę. Jego autorytet tracił jednak na sile w momencie,
gdy sam popełniał rażące błędy, jak choćby kosztujące nas utratę gola wpadki ze
Zniczem Pruszków czy Motorem Lublin. Przytrafiały mu się także coraz częściej
usterki na poziomie niegodnym doświadczonego golkipera, kiedy przepuszczał
piłkę między nogami, miewał problemy z chwytem lub zawodziła komunikacja z
obrońcami. Słabsze występy przeplatał jednak wybitnymi interwencjami. Na wyżyny
wzniósł się w ostatniej kolejce w meczu ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki, kiedy
po obronionym na początku meczu karnym w nieprawdopodobny sposób wybił również
dobitkę rywala. Dorównać może tej obronie tylko parada z wyjazdowego meczu z
Radomiakiem, kiedy Wietecha sobie tylko znany sposobem przefrunął wzdłuż linii
bramkowej i wybił zmierzającą do pustek bramki piłkę.
5-krotnie zamiast Wietechy bramki Stalówki bronił Dawid
Wołoszyn. Nie wiem, czy trener Wtorek zdecydował się na rotację na pozycji
golkipera z powodu braku lepszego młodzieżowca do uzupełnienia podstawowego
składu (według przepisów w wyjściowej jedenastce muszą znajdować się
przynajmniej dwaj zawodnicy młodzieżowi), czy też zauważył spadek formy
Wietechy i dał na chwilę odpocząć weteranowi; faktem jest, że Wołoszynowi tylko
raz udało się zachować czyste konto, w 5 spotkaniach przepuścił 6 goli. Chłopak
nie miał w ostatnich sezonach zbyt wielu okazji do okrzepnięcia, przed Wietechą
numerem jeden był Dydo, obsada pozycji bramkarza powinna być więc dla trenera
Wtorka priorytetem w walce o nowy skład. Kariera Wietechy zmierza bowiem
wielkimi susami w kierunku zasłużonej emerytury a Wołoszyn wciąż nie przekonuje
jako zawodnik pierwszej jedenastki.
Młodzieżowcy
Co innego Mateusz Argasiński. Młody wychowanek Stali Stalowa
Wola był w minionym sezonie kluczową postacią zespołu, zaliczając 29 występów.
W ilości minut spędzonych na bosku ustąpił pola jedynie Michałowi Czarnemu,
ciesząc się bezgranicznym zaufaniem trenera Wtorka. Miejsce w składzie
wywalczył sobie niejako z urzędu – obowiązek wystawienia do gry dwóch
młodzieżowców nie dawał szkoleniowcowi Stalówki wielkiego wyboru. Jeśli tylko
Argasiński był zdrowy (najczęściej był), to grał. Ustawiony obok Reimana odpowiadał
co prawda bardziej za destrukcję, bywały jednak spotkania, że trener ustawiał
go na boisku wyżej, tuż za napastnikiem. Argasiński zawodził jednak na połowie
rywali – w całym sezonie zdołał strzelić tylko jednego gola, dodając do tego
trzy asysty. Weźmy pod uwagę, że na początku był etatowym egzekutorem rożnych i
wolnych – jego dośrodkowania rzadko siały jednak spustoszenie w polu karnym
przeciwnika. Technicznym wirtuozem Argasiński nie jest, musi nadrabiać więc
nieustępliwością i dokładnością. Z tą ostatnią też nie było najlepiej, zbyt
często jak na defensywnego pomocnika tracił piłki prowokując groźne kontry
rywali.
Drugim młodzieżowcem, na którego często stawiał Paweł Wtorek
był Patryk Tur. Filigranowy skrzydłowy zagrał w 16 meczach, 3 razy wchodził zaś
na boisko z ławki rezerwowych. Oglądając jego poczynania nie mogłem jednak
pozbyć się wrażenia, że nie dorósł on jeszcze fizycznie do drugoligowego
poziomu. Odbijał się od silniejszych i wyższych rywali jak piłeczka, często
przegrywając rywalizację już na etapie walki o pozycję. Nie stwarzał tym samym
niemal żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika (zero asyst!). Paradoksem
jest, że jedynego gola w sezonie strzelił Garbarni głową! O wiele solidniej
prezentował się kolejny młody zawodnik – Michał Mistrzyk. Lewy obrońca zawalił
co prawda gola ze Stalą Rzeszów, kiedy meldował się jednak na boisku, brak
Mateusza Kantora czy Sylwestra Sikorskiego był niemal nieodczuwalny. Mistrzyk
ma na koncie także jedną asystę, wydaje się, że to z niego trener Wtorek będzie
miał w przyszłości większy pożytek niż z Patryka Tura.
W pierwszej części sezonu oglądaliśmy w składzie także
Dawida Komadę (3 spotkania od pierwszej minuty, 7 razy jako zmiennik), Maciej
Sołek i Maciej Tur grali zbyt mało, by móc pokusić się o ich ocenę. Pierwszy
zaliczył 35 minut w meczu z Pogonią Siedlce, drugi pojawiał się w końcówkach
meczów trzykrotnie, w sumie zaliczając 32 minuty na boisku. W spotkaniu z
Radomiakiem na zakończenie sezonu wniósł jednak do gry zespołu sporo ożywienia
(zmienił wtedy Patryka Tura). Może to właśnie na niego warto będzie postawić w
następnej kampanii.
Atak
Bezdyskusyjnym liderem stalowowolskiego ataku był Tomasz
Płonka. Były zawodnik Izolatora Boguchwała dzielił się co prawda miejscem na
szpicy z Wojciechem Fabianowskim (18 razy rozpoczynał mecze od pierwszej
minuty, aż 10-krotnie wchodził na boisko jako zmiennik), nie robiło mu to
jednak wielkiej różnicy. Z 9 trafieniami został drugim strzelcem zespołu
zasługując sobie przy tym na miano superrezerwowego: aż 4-krotnie trafiał do
siatki rywali rozpoczynając mecz na ławce (jego nazwisko z pewnością pamiętają
w Elblągu – dwa razy w ten sposób ukąsił Concordię). Płonka był też jedynym
strzelcem drużyny w obydwu wygranych potyczkach ze Stalą Mielec, zwłaszcza jego
gol w wyjazdowym spotkaniu, kiedy po dośrodkowaniu Łanuchy głową skierował
piłkę do siatki będąc odwrócony tyłem do bramki, może spokojnie kandydować do
tytułu trafienia sezonu. Tak jak i Czarny, potrafił również walczyć do
ostatniej minuty – to jego gole w doliczonym czasie gry dały znam zwycięstwo z
Motorem i remis z Radomiakiem. Dołóżmy do tego 4 asysty – mnie najbardziej
zaimponowała wyłuskana na własnej połowie piłka, którą przejął Reiman zdobywając
pięknego gola z Wigrami – a okaże się, że Płonka spokojnie może kandydować do
miana zawodnika sezonu.
Kapitan zespołu Wojciech Fabianowski, tak jak Tomasz
Wietecha, szykuje się już do sportowej emerytury. O jego boiskowym statusie
najlepiej świadczy fakt, że połowę ze swoich 26 meczów rozpoczynał na ławie,
wchodząc na boisko, by wykorzystać swe ogromne doświadczenie. Od Fabiana
koledzy wciąż mogą uczyć się, jak skutecznie przetrzymać piłkę, zastawić się,
dać się sfaulować. Kiedy w szalonym meczu ze Stalą Rzeszów nie potrafiliśmy
wykorzystać przewago 4-2, wystarczyło jedno dokładne podanie Fabiana do
Reimana, by ostatecznie odebrać gościom ochotę na wyrównanie strat. Napastnik
Stali statystki ma jednak skromniutkie – w całym sezonie ustrzelił ledwie 3
oczka, dodając do tego dwie asysty. Jeśli pozostanie w drużynie na kolejny
sezon, czeka go już tylko asystowanie kolegom z ławki.
Fabianowskiego i Płonkę wspierał w ofensywie także Damian
Juda. On też w połowie swoich występów pojawiał się na boisku z ławki, wtedy
też bywał najefektowniejszy. Miał jednak bardzo nierówny sezon, optymalną formę
łapiąc dopiero 10 kolejek przed końcem rozgrywek. Strzelił w sumie dwa gole,
miał też jedną asystę, ale często brakowało mu szczęścia. W końcówkach spotkań
z Olimpią Zambrów i Garbarnią Kraków po jego uderzeniach w doliczonym czasie gry
piłka trafiała odpowiednio w poprzeczkę i słupek.
Niewypały
Największym rozczarowaniem sezonu pozostaje jednak postawa
Radosława Mikołajczaka. Skrzydłowy Stalówki był podstawowym zawodnikiem drużyny
trenera Wtorka. Jest szybki, przebojowy, potrafi uderzyć z dystansu. Kiedy
spojrzymy na jego statystyki, okaże się że drużyna miała jednak z niego
niewielki pożytek. W 28 występach Mikołajczak zanotował tylko dwa trafienia i
jedną asystę. Warto dodać, że jednym z nich był gol życia – niesamowity strzał
w okienko z ponad 30 metrów z Concordią Elbląg. Drugiego gola strzelił w meczu
z Motorem Lublin, w którym trener Wtorek ustawił go wyjątkowo na pozycji napastnika. To by jego jedyny występ w podobnych charakterze. Brakowało mu jednak
tego, czym imponował Płonka – zachowania zimnej krwi w stuprocentowych
sytuacjach. Zamiast spokojnie przymierzyć obok bramkarza, Mikołajczak
najczęściej tracił głowę.
Co gorsza, notorycznie wykładał się w polu karnym
próbując wymusić rzut karny (udało się tylko raz, ze Stalą Rzeszów, a i tak była
to mocno wątpliwa jedenastka). Sędziowie nie dawali się na to nabierać, tylko z
miejsca wlepiali mu żółte kartki. Tych Mikołajczak uzbierał w całych
rozgrywkach aż 12, bijąc rekord głupoty w spotkaniu z Pogonią Siedlce, kiedy z
żółtkiem na koncie nurkował w polu karnym i za próbę symulacji faulu został
odesłany do szatni. Najlepsze miało jednak dopiero nastąpić. W kolejnym
spotkaniu na Hutniczej, meczu ze Stalą Rzeszów, Mikołajczak powtórzył swój
wyczyn (dwa „żółtka” w krótkim odstępie czasu za niesportowe zachowanie!).
Jeśli dodamy do tego kartkę w przedzielającej obydwa mecze środowej potyczce z
Concordią, okaże się, że ciągu tygodnia Mikołajczak obejrzał aż 5 żółtych
kartoników! Myślę, że możemy ten wyczyn zgłosić do Księgi Rekordów Guinnessa.
Przypadek Mikołajczaka to modelowy przykład szerszego
problemu, z jakim borykał się w całym sezonie trener Wtorek. Piłkarze Stalówki
obejrzeli w tych rozgrywkach aż 10 czerwonych kartek! Dodajmy, że tylko
trzykrotnie sędzia wyrzucał ich z boiska za jednym zamachem ręki, w pozostałych
przypadkach osłabiali kolegów po drugim upomnieniu żółtym kartonikiem.
Oczywiście, zdarzały się tu sytuacje kuriozalne, jak wyrzucenie Sikorskiego za
rzekomy faul w meczu z Wisłą Puławy, kiedy w trakcie wykonywania zwodu zawodnik
Stali niechcący nastąpił rywalowi na stopę. Na miejscu szkoleniowca
wprowadziłbym jednak indywidualne kary za głupio łapane żółtka. Czy
profesjonalny piłkarz nie potrafi zrozumieć, że jeśli ma już na koncie
upomnienie, nie powinien wybijać piłki po gwizdku sędziego? (vide: Argasiński z Siarką).
Na deser zostawiłem sobie Michała Kachniarza. Po
katastrofalnej końcówce ubiegłorocznej kampanii „Kacha” zaczął ten sezon na
ławce, kontuzje podstawowych zawodników zmusiły jednak Wtorka do korzystania z
jego usług. Najpierw łatał dziurę na środku obrony, zastępując Bogacza w meczu
z Siarką, potem przebijał się do składu na swej nominalnej pozycji defensywnego
pomocnika. Kachniarz jest najbardziej bojaźliwym piłkarzem, jakiego oglądałem w
barwach Stalówki. Zazwyczaj oddaje piłki obrońcom, zamiast popychać akcję do
przodu. Zdarzało się co prawda, że kilka razy aktywnie włączał się w akcje
ofensywne – strzelił nawet ze spalonego nieuznaną bramkę z Garbarnią – liczby
jednak nie kłamią. Zero goli i zero asyst stanowią wymowne świadectwo jego
boiskowej przydatności.
Mniej niż zero zaprezentował jednak inny zawodnik. Mariusz
Sacha miał być wiosennym wzmocnieniem naszej drużyny. Okazało się, że to
kompletnie nieprzygotowany pod względem fizycznym piłkarz, dodatkowo borykał się
przez całą rundę z urazami. Nie przypominam sobie ani jednego dobrego zagrania
z jego strony, nawet Kachniarz wyglądał przy nim jak futbolowy profesor. Kompletując kadrę na kolejny sezon, musimy wystrzegać się podobnych kompromitacji.