środa, 11 czerwca 2014

Podsumowanie sezonu 2013/14

Który zawodnik zagrał najwięcej minut w sezonie? Jaki piłkarz odpowiedzialny był aż za 1/3 wszystkich goli strzelonych przez Stalówkę? Kto okazał się mistrzem asyst a kto zasłużył na miano superrezerwowego? I wreszcie - największe wpadki rozgrywek. Czas na podsumowanie sezonu 2013-14.

Liderzy

W zakończonym sezonie ciężko wyobrazić było sobie drużynę Stalówki bez trzech zawodników. 

Obrońca Michał Czarny zaliczył najwięcej minut na boisku, opuszczając w trakcie rozgrywek tylko jedno spotkanie (wymuszona pauza za kartki). Imponująca liczba 2872 minut na placu gry oznacza, że Czarny tylko raz nie dokończył spotkania, kiedy w wyjazdowym spotkaniu z Radomiakiem ujrzał 18 minut przed końcem meczu drugą żółtą kartkę. Nie dość, że świetnie dyrygował kolegami z defensywy, to dodatkowo stanowił ogromne zagrożenie pod bramką rywali, głównie przy stałych fragmentach gry. Z czterema golami na koncie okazał się trzecim strzelcem zespołu, ale o wadze jego bramek najlepiej świadczy fakt, że aż trzykrotnie ratował drużynie punkty trafiając do siatki rywali w końcówkach meczów (w tym dwa razy już w doliczonym czasie gry!). Najmniej szczęścia do Czarnego mieli zawodnicy Znicza Pruszków – w obydwu spotkaniach z tym zespołem Czarny wpisywał się na listę strzelców w ostatnich minutach zabierając rywalom w sumie aż 4 punkty. Jeśli dodamy do tego, że dowodzona przez niego defensywa Stalówki aż 10-krotnie zachowała czyste konto, zrozumiemy, że jego obecność na boisku była kluczem do sukcesu.

Podobne cechy przywódcze prezentował na boisku Wojciech Reiman. Rozgrywający Stalówki był w minionym sezonie motorem napędowym zespołu. To od niego zaczynała się większość akcji drużyny, jako jedyny piłkarz w kadrze Stali potrafi bowiem dokładnie podać piłkę na kilkadziesiąt metrów. Ale jego rola nie ograniczała się tylko do obsługiwania kolegów. Obdarzony mocnym uderzeniem z dystansu był etatowym wykonawcą rzutów wolnych oraz – przez większość sezonu – także karnych (po niewykorzystanej jedenastce z Wigrami „wapno” przejął Damian Łanucha). Z 10 bramkami okazał się najlepszym strzelcem zespołu, zaliczając przy okazji gola, który spokojnie może rywalizować o miano trafienia sezonu. W wyjazdowym spotkaniu z Wigrami przejął piłkę na własnej połowie, pociągnął 40 metrów do przodu i zakończył indywidualną akcję potężnym uderzeniem zza pola karnego pod poprzeczkę bramki gości. Majstersztyk! Warto jednak dodać, że Reiman zaliczył także 5 asyst, co oznacza, że jest odpowiedzialny za 1/3 wszystkich goli Stali w sezonie. Liczby te i tak nie oddają w pełni kreacyjnego potencjału Reimana – w rzeczywistości miał jeszcze kilka tzw. asyst drugiego stopnia, kiedy jego podania tylko (aż?) inicjowały bramkowe akcje. Ciekawe jest jednak to, pomimo ogromnego wpływu Reimana na styl i jakość gry Stalówki, koledzy wyśmienicie radzili sobie na boisku bez niego. Z 6 spotkań, jakie opuścił Reiman, Stalówka 3 wygrała, 2-krotnie wywalczyła remis i tylko raz schodziła z boiska pokonana! Problemem Reimana był jednak zbyt porywczy charakter, co prawda ani razu nie otrzymał czerwonej kartki, ale uzbierał w trakcie sezonu aż 11 żółtych kartoników (bardziej niezdyscyplinowany był tylko Radosław Mikołajczak z 12 żółtkami na koncie).

Tercet liderów Stali w sezonie 2013/14 uzupełnia Damian Łanucha. Najlepiej technicznie wyszkolony zawodnik Stalówki musiał co prawda walczyć o zaufanie trenera Wtorka - do egzekwowania stałych fragmentów gry szkoleniowiec Stalówki desygnował bowiem w rundzie jesiennej Mateusza Argasińskiego. Kiedy jednak – trochę to trwało - okazało się, że ten nie ma zbyt dobrze ułożonej stopy, to Łanucha podchodził już do rzutów rożnych. To, że byliśmy bardzo groźni przy stałych fragmentach gry, to nie tylko zasługa świetnie grających głową Michała Czarnego i Tomasza Płonki, lecz także perfekcyjnych dośrodkowań Łanuchy, który zakończył sezon aż z 9 asystami (kolejny w klasyfikacji Reiman miał 5 ostatnich podań). Pretensje można mieć jednak do Łanuchy o skuteczność pod bramką rywali. W całym sezonie zaliczył tylko jedno trafienie z gry (ładny strzał zza pola karnego z Wigrami na wyjeździe), dodając do tego dwa wykorzystane rzuty karne. Trochę mało jak na piłkarza obdarzonego takimi umiejętnościami, brak instynktu strzeleckiego Łanucha wynagradzał jednak kibicom niezapomnianymi momentami „brazyliany”, kiedy nagle robił zaskakujące kółeczko, zakładał rywalowi „siatkę”, albo popisywał się efektownym zagraniem piętą.

Obrona

Nie można przeoczyć faktu, że zakończyliśmy sezon jako trzecia najlepsza defensywa w lidze z 33 straconymi golami (lider Wigry Suwałki dał się pokonać 31 razy, jedną bramkę mniej niż my straciła jeszcze Olimpia Elbląg). O przywódczej pozycji Michała Czarnego wspominałem powyżej. Parę stoperów najczęściej uzupełniał Michał Bogacz (25 występów), długa kontuzja Przemysława Żmudy nie pozostawiała tu trenerowi Wtorkowi możliwości manewru. O ile Bogacz przydawał się w polu karnym rywali (strzelił 2 gole i zaliczył asystę), to już pod własną bramką często bywał niepewny. Zdarzały mu się też epickie wpadki. Katastrofalny występ w meczu z Wigrami Suwałki, gdzie spektakularnie zawalił dwa gole, kibice zapamiętają dłużej niż wszystkie jego udane interwencje; żenująca postawa w spotkaniu z Pogonią Siedlce (zwróćcie uwagę, znów zespół z czołówki!) zmusiła zaś trenera Wtorka do zastąpienia go tuż po przerwie młodzieżowcem Maciejem Sołkiem, dla którego był to jedyny występ w sezonie! 

Żadnej konkurencji na prawej stronie obrony nie miał niemal przez cały sezon Adrian Bartkiewicz. Były zawodnik Elany Toruń był twardy, nieustępliwy oraz – co ważne – rzadko przekraczał przepisy (tylko 4 żółte kartki w sezonie). Stanowił także nieocenioną pomoc dla kolegów z ofensywy, często dublując pozycję skrzydłowego. O tym, że biegał z głową, świadczą aż 4 asysty na jego koncie. Kiedy już znalazł się na wysokości pola karnego, najczęściej wiedział, komu i w jaki sposób chce podać piłkę. Niestety, tak jak Bogaczowi, zdarzały mu się również pamiętne kiksy. W spotkaniu z Pelikanem główkował do Wietechy tak nieporadnie, że do piłki zdołał dobiec napastnik gości, zawalił również z przytupem trzeciego gola z Motorem po tym, jak przewrócił się w polu karnym (ale za ten mecz nagana należy się całej defensywie).

Po lewej stronie obrony hasali na zmianę Mateusz Kantor i Sylwester Sikorski (Kantor wykorzystywany był również na prawej flance, zdarzało się, że z konieczności ustawiany był także jako skrzydłowy). Obaj waleczni, dużo biegający (brak centymetrów próbowali nadrabiać charakterem), ale także chimeryczni. Lewonożny Sikorski przydawał się do wykonywania dokręcanych rzutów rożnych z prawego narożnika boiska (jedno z jego dośrodkowań, z rzutu wolnego, wpadło nawet do bramki!), wypady Kantora pod pole karne rywali zmuszały zaś skrzydłowych przeciwnej drużyny do powrotu na własną połówkę. Jego ambicja została nagrodzona w przedostatniej kolejce, to właśnie jego bramka z woleja w Nowym Dworze Mazowieckim (jedyna w sezonie!) przyczyniła się do zapewnienia Stalówce utrzymania w II lidze. Kantor pełnił również funkcje zastępcy Łanuchy, gdy piłkarz Stalówki faulowany był za 35 metrem. Posyłał wtedy w pole karne „opadającego liścia”, piłka po takiej centrze najczęściej trafiała jednak w ręce bramkarza gości.

Bramkarze

Do grona zawodników, którzy stanowili trzon zespołu w minionym sezonie, zaliczyć musimy także bramkarza Tomasza Wietechę. W całym sezonie Balon opuścił tylko 5 spotkań, w 28 występach puszczając ledwie 27 bramek i aż 9 razy zachowując czyste konto. Kiedy na boisku nie było Wojciecha Fabianowskiego ,to on wyprowadzał drużynę z opaską kapitana. O tym, że potrafi efektownie zrugać swoich kolegów, zapewniał nas po każdej groźnej sytuacji pod własną bramką, kiedy ekspresyjnie wymierzał powietrzu ciosy prawą pięścią bluzgając przy tym na potęgę. Jego autorytet tracił jednak na sile w momencie, gdy sam popełniał rażące błędy, jak choćby kosztujące nas utratę gola wpadki ze Zniczem Pruszków czy Motorem Lublin. Przytrafiały mu się także coraz częściej usterki na poziomie niegodnym doświadczonego golkipera, kiedy przepuszczał piłkę między nogami, miewał problemy z chwytem lub zawodziła komunikacja z obrońcami. Słabsze występy przeplatał jednak wybitnymi interwencjami. Na wyżyny wzniósł się w ostatniej kolejce w meczu ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki, kiedy po obronionym na początku meczu karnym w nieprawdopodobny sposób wybił również dobitkę rywala. Dorównać może tej obronie tylko parada z wyjazdowego meczu z Radomiakiem, kiedy Wietecha sobie tylko znany sposobem przefrunął wzdłuż linii bramkowej i wybił zmierzającą do pustek bramki piłkę. 

5-krotnie zamiast Wietechy bramki Stalówki bronił Dawid Wołoszyn. Nie wiem, czy trener Wtorek zdecydował się na rotację na pozycji golkipera z powodu braku lepszego młodzieżowca do uzupełnienia podstawowego składu (według przepisów w wyjściowej jedenastce muszą znajdować się przynajmniej dwaj zawodnicy młodzieżowi), czy też zauważył spadek formy Wietechy i dał na chwilę odpocząć weteranowi; faktem jest, że Wołoszynowi tylko raz udało się zachować czyste konto, w 5 spotkaniach przepuścił 6 goli. Chłopak nie miał w ostatnich sezonach zbyt wielu okazji do okrzepnięcia, przed Wietechą numerem jeden był Dydo, obsada pozycji bramkarza powinna być więc dla trenera Wtorka priorytetem w walce o nowy skład. Kariera Wietechy zmierza bowiem wielkimi susami w kierunku zasłużonej emerytury a Wołoszyn wciąż nie przekonuje jako zawodnik pierwszej jedenastki.

Młodzieżowcy

Co innego Mateusz Argasiński. Młody wychowanek Stali Stalowa Wola był w minionym sezonie kluczową postacią zespołu, zaliczając 29 występów. W ilości minut spędzonych na bosku ustąpił pola jedynie Michałowi Czarnemu, ciesząc się bezgranicznym zaufaniem trenera Wtorka. Miejsce w składzie wywalczył sobie niejako z urzędu – obowiązek wystawienia do gry dwóch młodzieżowców nie dawał szkoleniowcowi Stalówki wielkiego wyboru. Jeśli tylko Argasiński był zdrowy (najczęściej był), to grał. Ustawiony obok Reimana odpowiadał co prawda bardziej za destrukcję, bywały jednak spotkania, że trener ustawiał go na boisku wyżej, tuż za napastnikiem. Argasiński zawodził jednak na połowie rywali – w całym sezonie zdołał strzelić tylko jednego gola, dodając do tego trzy asysty. Weźmy pod uwagę, że na początku był etatowym egzekutorem rożnych i wolnych – jego dośrodkowania rzadko siały jednak spustoszenie w polu karnym przeciwnika. Technicznym wirtuozem Argasiński nie jest, musi nadrabiać więc nieustępliwością i dokładnością. Z tą ostatnią też nie było najlepiej, zbyt często jak na defensywnego pomocnika tracił piłki prowokując groźne kontry rywali.

Drugim młodzieżowcem, na którego często stawiał Paweł Wtorek był Patryk Tur. Filigranowy skrzydłowy zagrał w 16 meczach, 3 razy wchodził zaś na boisko z ławki rezerwowych. Oglądając jego poczynania nie mogłem jednak pozbyć się wrażenia, że nie dorósł on jeszcze fizycznie do drugoligowego poziomu. Odbijał się od silniejszych i wyższych rywali jak piłeczka, często przegrywając rywalizację już na etapie walki o pozycję. Nie stwarzał tym samym niemal żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika (zero asyst!). Paradoksem jest, że jedynego gola w sezonie strzelił Garbarni głową! O wiele solidniej prezentował się kolejny młody zawodnik – Michał Mistrzyk. Lewy obrońca zawalił co prawda gola ze Stalą Rzeszów, kiedy meldował się jednak na boisku, brak Mateusza Kantora czy Sylwestra Sikorskiego był niemal nieodczuwalny. Mistrzyk ma na koncie także jedną asystę, wydaje się, że to z niego trener Wtorek będzie miał w przyszłości większy pożytek niż z Patryka Tura.

W pierwszej części sezonu oglądaliśmy w składzie także Dawida Komadę (3 spotkania od pierwszej minuty, 7 razy jako zmiennik), Maciej Sołek i Maciej Tur grali zbyt mało, by móc pokusić się o ich ocenę. Pierwszy zaliczył 35 minut w meczu z Pogonią Siedlce, drugi pojawiał się w końcówkach meczów trzykrotnie, w sumie zaliczając 32 minuty na boisku. W spotkaniu z Radomiakiem na zakończenie sezonu wniósł jednak do gry zespołu sporo ożywienia (zmienił wtedy Patryka Tura). Może to właśnie na niego warto będzie postawić w następnej kampanii.

Atak

Bezdyskusyjnym liderem stalowowolskiego ataku był Tomasz Płonka. Były zawodnik Izolatora Boguchwała dzielił się co prawda miejscem na szpicy z Wojciechem Fabianowskim (18 razy rozpoczynał mecze od pierwszej minuty, aż 10-krotnie wchodził na boisko jako zmiennik), nie robiło mu to jednak wielkiej różnicy. Z 9 trafieniami został drugim strzelcem zespołu zasługując sobie przy tym na miano superrezerwowego: aż 4-krotnie trafiał do siatki rywali rozpoczynając mecz na ławce (jego nazwisko z pewnością pamiętają w Elblągu – dwa razy w ten sposób ukąsił Concordię). Płonka był też jedynym strzelcem drużyny w obydwu wygranych potyczkach ze Stalą Mielec, zwłaszcza jego gol w wyjazdowym spotkaniu, kiedy po dośrodkowaniu Łanuchy głową skierował piłkę do siatki będąc odwrócony tyłem do bramki, może spokojnie kandydować do tytułu trafienia sezonu. Tak jak i Czarny, potrafił również walczyć do ostatniej minuty – to jego gole w doliczonym czasie gry dały znam zwycięstwo z Motorem i remis z Radomiakiem. Dołóżmy do tego 4 asysty – mnie najbardziej zaimponowała wyłuskana na własnej połowie piłka, którą przejął Reiman zdobywając pięknego gola z Wigrami – a okaże się, że Płonka spokojnie może kandydować do miana zawodnika sezonu.

Kapitan zespołu Wojciech Fabianowski, tak jak Tomasz Wietecha, szykuje się już do sportowej emerytury. O jego boiskowym statusie najlepiej świadczy fakt, że połowę ze swoich 26 meczów rozpoczynał na ławie, wchodząc na boisko, by wykorzystać swe ogromne doświadczenie. Od Fabiana koledzy wciąż mogą uczyć się, jak skutecznie przetrzymać piłkę, zastawić się, dać się sfaulować. Kiedy w szalonym meczu ze Stalą Rzeszów nie potrafiliśmy wykorzystać przewago 4-2, wystarczyło jedno dokładne podanie Fabiana do Reimana, by ostatecznie odebrać gościom ochotę na wyrównanie strat. Napastnik Stali statystki ma jednak skromniutkie – w całym sezonie ustrzelił ledwie 3 oczka, dodając do tego dwie asysty. Jeśli pozostanie w drużynie na kolejny sezon, czeka go już tylko asystowanie kolegom z ławki.

Fabianowskiego i Płonkę wspierał w ofensywie także Damian Juda. On też w połowie swoich występów pojawiał się na boisku z ławki, wtedy też bywał najefektowniejszy. Miał jednak bardzo nierówny sezon, optymalną formę łapiąc dopiero 10 kolejek przed końcem rozgrywek. Strzelił w sumie dwa gole, miał też jedną asystę, ale często brakowało mu szczęścia. W końcówkach spotkań z Olimpią Zambrów i Garbarnią Kraków po jego uderzeniach w doliczonym czasie gry piłka trafiała odpowiednio w poprzeczkę i słupek.

Niewypały

Największym rozczarowaniem sezonu pozostaje jednak postawa Radosława Mikołajczaka. Skrzydłowy Stalówki był podstawowym zawodnikiem drużyny trenera Wtorka. Jest szybki, przebojowy, potrafi uderzyć z dystansu. Kiedy spojrzymy na jego statystyki, okaże się że drużyna miała jednak z niego niewielki pożytek. W 28 występach Mikołajczak zanotował tylko dwa trafienia i jedną asystę. Warto dodać, że jednym z nich był gol życia – niesamowity strzał w okienko z ponad 30 metrów z Concordią Elbląg. Drugiego gola strzelił w meczu z Motorem Lublin, w którym trener Wtorek ustawił go wyjątkowo na pozycji napastnika. To by jego jedyny występ w podobnych charakterze. Brakowało mu jednak tego, czym imponował Płonka – zachowania zimnej krwi w stuprocentowych sytuacjach. Zamiast spokojnie przymierzyć obok bramkarza, Mikołajczak najczęściej tracił głowę. 

Co gorsza, notorycznie wykładał się w polu karnym próbując wymusić rzut karny (udało się tylko raz, ze Stalą Rzeszów, a i tak była to mocno wątpliwa jedenastka). Sędziowie nie dawali się na to nabierać, tylko z miejsca wlepiali mu żółte kartki. Tych Mikołajczak uzbierał w całych rozgrywkach aż 12, bijąc rekord głupoty w spotkaniu z Pogonią Siedlce, kiedy z żółtkiem na koncie nurkował w polu karnym i za próbę symulacji faulu został odesłany do szatni. Najlepsze miało jednak dopiero nastąpić. W kolejnym spotkaniu na Hutniczej, meczu ze Stalą Rzeszów, Mikołajczak powtórzył swój wyczyn (dwa „żółtka” w krótkim odstępie czasu za niesportowe zachowanie!). Jeśli dodamy do tego kartkę w przedzielającej obydwa mecze środowej potyczce z Concordią, okaże się, że ciągu tygodnia Mikołajczak obejrzał aż 5 żółtych kartoników! Myślę, że możemy ten wyczyn zgłosić do Księgi Rekordów Guinnessa.

Przypadek Mikołajczaka to modelowy przykład szerszego problemu, z jakim borykał się w całym sezonie trener Wtorek. Piłkarze Stalówki obejrzeli w tych rozgrywkach aż 10 czerwonych kartek! Dodajmy, że tylko trzykrotnie sędzia wyrzucał ich z boiska za jednym zamachem ręki, w pozostałych przypadkach osłabiali kolegów po drugim upomnieniu żółtym kartonikiem. Oczywiście, zdarzały się tu sytuacje kuriozalne, jak wyrzucenie Sikorskiego za rzekomy faul w meczu z Wisłą Puławy, kiedy w trakcie wykonywania zwodu zawodnik Stali niechcący nastąpił rywalowi na stopę. Na miejscu szkoleniowca wprowadziłbym jednak indywidualne kary za głupio łapane żółtka. Czy profesjonalny piłkarz nie potrafi zrozumieć, że jeśli ma już na koncie upomnienie, nie powinien wybijać piłki po gwizdku sędziego? (vide: Argasiński z Siarką).

Na deser zostawiłem sobie Michała Kachniarza. Po katastrofalnej końcówce ubiegłorocznej kampanii „Kacha” zaczął ten sezon na ławce, kontuzje podstawowych zawodników zmusiły jednak Wtorka do korzystania z jego usług. Najpierw łatał dziurę na środku obrony, zastępując Bogacza w meczu z Siarką, potem przebijał się do składu na swej nominalnej pozycji defensywnego pomocnika. Kachniarz jest najbardziej bojaźliwym piłkarzem, jakiego oglądałem w barwach Stalówki. Zazwyczaj oddaje piłki obrońcom, zamiast popychać akcję do przodu. Zdarzało się co prawda, że kilka razy aktywnie włączał się w akcje ofensywne – strzelił nawet ze spalonego nieuznaną bramkę z Garbarnią – liczby jednak nie kłamią. Zero goli i zero asyst stanowią wymowne świadectwo jego boiskowej przydatności.

Mniej niż zero zaprezentował jednak inny zawodnik. Mariusz Sacha miał być wiosennym wzmocnieniem naszej drużyny. Okazało się, że to kompletnie nieprzygotowany pod względem fizycznym piłkarz, dodatkowo borykał się przez całą rundę z urazami. Nie przypominam sobie ani jednego dobrego zagrania z jego strony, nawet Kachniarz wyglądał przy nim jak futbolowy profesor. Kompletując kadrę na kolejny sezon, musimy wystrzegać się podobnych kompromitacji. 

1 komentarz:

  1. niech Pan prowadzi dalej tego bloga, świetna robota, fajnie się go czytało :) Jeśli ma Pan jeszcze czas to niech Pan pisze:)

    OdpowiedzUsuń