sobota, 17 listopada 2012

Szlag by to trafił! (a Białek nie może)


Kiedy przez niemal całą rundę jesienną Wojciech Białek konsekwentnie grzał ławę Stalówki, co bardziej krewcy kibice gorączkowali się próbując wywrzeć presję na trenerze Kalicie: „Wpuść Białka, wpuść Białka”. Parafrazując Franciszka Smudę, który przez całą reprezentacyjną przygodę spotykał się medialną presją w sprawie Kamila Grosickiego, Kalita mógłby po meczu z Radomiakiem odpowiedzieć: „Chcieliście Białka, to macie”.


No dobra, jeśli ktoś miał do wczoraj wątpliwości co do słuszności decyzji szkoleniowca Stalówki o faworyzowaniu Wojciecha Fabianowskiego na czele stalowowolskiego ataku, ten powinien odszczekać wcześniejsze pretensje. Mimo że to Białek był strzelcem jedynego gola dla Stalówki w meczu z Radomiakiem, można powiedzieć o nim wszystko, tylko nie to, że był bohaterem tego spotkania. Chyba że negatywnym…

Ten mecz miał być spotkaniem o wszystko dla trenera Kality. Stalówka pod jego wodzą nie wygrała od siedmiu kolejek, tajemnicą poliszynela było więc, że ostatni mecz jesiennej rundy „gramy” nie tylko o uratowanie twarzy, lecz także stołka szkoleniowca. Mimo że na pomeczowej konferencji prasowej trener Stalówki przyznał, że zachowuje spokój jeśli chodzi o jego przyszłość w klubie z Hutniczej, w trakcie spotkania ciężko było zamaskować nadmierne emocje. Tak „grającego” Kality jeszcze nie widziałem – cały stadion słyszał, jak równo przejeżdża się po swoich zawodnikach; najwięcej cierpkich słów usłyszał pod swoim adresem oczywiście Wojciech Białek.

Zawodnicy Radomiaka też łapali się za głowę patrząc, co robi Białek.
W porównaniu z człapiącym przez cały mecz Fabianowskim, ciężko odmówić mu zaangażowania. Jeśli któryś z naszych napastników próbował przeszkadzać obrońcom Radomiaka we wprowadzeniu piłki do gry, był to właśnie latający od jednego do drugiego zawodnika w białej koszulce Białek. Białek szarpał, „Fabian” dostojnie wyczekiwał na precyzyjne podanie. Z dokładnością gry naszych pomocników nie było jednak – do tego zdążyliśmy się już co prawda przyzwyczaić – najlepiej. W trakcie pierwszego kwadransa gry każdy z naszych „kreatorów” zdołał popełnić po jednym prostym błędzie, tracąc piłkę w środkowej strefie boiska – zaczął Horajecki, potem Kantor, na końcu Kachniarz, który rozdrażniony swoim gapiostwem, próbując odzyskać piłkę zagrał nieczysto i załapał żółtą kartkę.  

Najbardziej chaotyczny był w sobotę Kantor. Ustawionego z konieczności na prawej obronie zawodnika raz po raz zawodziła dokładność; o tym, że lepszy z niego pożytek, gdy musi dobiegać do piłki, niż ją podawać przekonaliśmy się, gdy Kalita zamienił go na parę chwil pozycjami z Łanuchą. Dwa długie podania tego ostatniego i Kantor dwukrotnie wypróbował szybkość defensora Radomiaka nieznacznie przegrywając biegowe pojedynki. Najgłupszą rzecz Kantor zrobił jednak już po kilkunastu sekundach gry, gdy próbując uniemożliwić gościom rozpoczęcie kontrataku brutalnie sfaulował zawodnika Radomiaka. Skończyło się na żółtej kartce, jednak nie tylko trener Kalita ocenił, że sędzia był wyjątkowo łagodny dla naszego piłkarza. KLIKNIJ!

To właśnie prawą stroną Stalówka przeprowadzała najgroźniejsze akcje w pierwszej połowie. Po pół godzinie gry w wyniku wyjątkowo składnego kontrataku zawodnicy Stali znaleźli się w przewadze 3-1; wbiegający w pole karne z prawej strony Białek mógł wybierać partnera, którego zechciał obsłużyć podaniem na „dołożenie nogi”, zamiast jednak postawić na najprostsze i najlepsze rozwiązanie i zagrać szybką piłkę po ziemi (na 5. metrze był już świetnie ustawiony Fabianowski), wprawił w niemałe osłupienie publiczność na Hutniczej 15 decydując się na miękką wrzutkę w pole karne. Pomylił się przy tym o parę metrów… KLIKNIJ!

Kilka chwil później po tej samej stronie boiska na wysokości pola karnego znalazł się Łanucha, który jednym zwodem oszukał obrońcę i wypuścił w uliczkę Fabianowskiego, ten zaś będąc już sam na sam z bramkarzem padł jak długi po faulu goniącego za nim obrońcy. 

Wojciech Fabianowski wie, jak i kiedy się przewrócić.

Jeszcze kiedy zawodnicy Stali cieszyli się z otrzymanego karnego, Białek już trzymał w rękach futbolówkę (drugi karny w sezonie i po raz drugi egzekutorem nie jest wyznaczony przez Kalitę Łanucha; w meczu z Siarką pękł i oddał strzał Getingerowi, teraz wyglądało, jakby Białek już wcześniej wiedział, że ma błogosławieństwo trenera).

Gdyby karnego Białek wykonywał pod koniec meczu, kibice Stalówki nie dawaliby wiary, że jest w stanie trafić z jedenastu metrów w światło bramki. Po przerwie bowiem nasz napastnik miał aż dwie „setki” – lepszych sytuacji do strzelenia gola niż sam na sam z bramkarzem nie można sobie wyobrazić; Białek w swoim stylu spartaczył jednak obydwie okazje, za każdym razem strzelając obok bramki. Karnego jednak wykonał pewnie i prowadziliśmy 1-0.

W drugim kolejnym meczu trener Kalita zdecydował się na wariant z Dawidem Wołoszynem w bramce. Mimo że młody golkiper Stali nie mógł zapisać do udanego poprzedniego występu ze Zniczem, nasz szkoleniowiec ponownie zdecydował o wstawieniu między słupki młodzieżowca, zachowując prawo do użycia bardziej doświadczonego gracza w polu. W pierwszej połowie Wołoszyn dwukrotnie udanie interweniował: raz – wybijając na rzut rożny groźny strzał zza pola karnego, dwa - świetnie przeczytał ofensywną kombinację gości (nasza obrona się zgubiła) i wyprzedził wychodzącego z nim sam na sam napastnika. 

Dwie minuty po objęciu przez Stalówkę prowadzenia Mariusz Marczak z Radomiaka z łatwością ograł jednak dwóch naszych zawodników (jednym zwodem!) i z 20 metrów wrzucił Wołoszynowi piłkę za kołnierz. Mimo że trener Kalita nie obwinił swego bramkarza za stratę gola KLIKNIJ! (w drugiej połowie dodawał mu otuchy komplementując głośno za udane zagrania), jego wina jest tu dla mnie ewidentna. Zakrawającym na kpinę tłumaczeniem jest zaś usprawiedliwianie tego gola sugestią, że zawodnik Radomiaka… uderzył nieczysto. 

Dawid Wołoszyn puszcza "szwagra".

Strata gola podcięła skrzydła Stalówce, większym ciosem dla naszych piłkarzy wydawały się jednak kiksy Białka. Chaotyczna druga połówka była więc głównie niekończącym się okresem błędów i wypaczeń, gorzkich żali i wzajemnych pretensji. Wydawało się jednak, że mimo iż to my wypracowaliśmy dwie „setki”, to goście bardziej grają w piłkę. Kiedy w 62. minucie Kantor nieprzepisowo zatrzymał wbiegającego w pole karne piłkarza Radomiaka i otrzymał drugą żółtą kartkę (faul był na szczęście przed polem karnym), wydawało się, że gol dla gości będzie już tylko kwestią czasu. 

Mateusz Kantor: Dwie żółte kartki, dwa żółte buty...

Mimo iż chwilami wyglądało to na obronę Częstochowy, duet środkowych obrońców Stali – to kolejny świetny mecz Czarnego i Żmudy (ten ostatni wybił piłkę zmierzającą do pustej bramki) – dawał naszej drużynie gwarancję bezpieczeństwa. Kiedy zaś goście doszli już do sytuacji strzeleckiej, dopisało nam szczęście (słupek po główce Pereiry).

Na koniec łyżka dziegciu. Jeśli się w którymś momencie nie zamyśliłem, to poza karnym Białka, nasi zawodnicy nie oddali w tym meczu ani jednego celnego strzału! Rozumiem trenerów, którzy na konferencjach prasowych mówią o „trudnych warunkach postawionych przez przeciwnika”, „wyrównanej walce” i „dobrej organizacji gry defensywnej”, ale zwyczajny kibic ogląda zawsze trochę inny mecz. Zawsze gorszy mecz.

Czy zespół zawiódł?

p.s.
Zanim jeszcze usłyszeliśmy pierwszy gwizdek, trener Kalita upuścił przekazany mu przez naszego kapitana Bartosza Horajeckiego proporczyk Radomiaka. W teatrze wzięliby to za zły omen…

p.s.2
Z czym każdy kibic Stalówki powinien przyjść na mecz z Radomiakiem? Z paczką chusteczek higienicznych. Powiedzieć, że krzesełka na krytej trybunie były wilgotne jak poranna trawa, to nic nie powiedzieć. Domyślam się, że klub nie ogłosił apelu o przyniesienie własnych chusteczek nie chcąc, by wyglądało to na pożegnanie trenera Kality. I co teraz?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz