To był bardzo dziwny mecz. Po pierwsze – przyznaję z lekkim niedowierzaniem, lecz ręką na sercu: naprawdę podobała mi się w sobotę gra Stalówki. Po drugie – mimo absolutnej dominacji na boisku wszystko zmierzało do nudnego i rozczarowującego zerozero. Po trzecie – z powodu kłopotów kadrowych w podstawowej jedenastce wybiegło aż dwóch debiutantów, z ławki straszyli zaś pozorujący tylko ewentualne zagrożenie rekonwalescenci Reiman i Sikorski. Po czwarte – bohaterem spotkania został zawodnik, który w pierwszej połowie był jednym z najsłabszych piłkarzy Stalówki na boisku.
Szedłem na ten mecz pełen obaw – nie oglądałem dwóch poprzednich spotkań Stalówki, obydwu wygranych, ale wiem, że szczęśliwe 1-0 z Pelikanem Łowicz uznane zostało przez trenera Wtorka za najgorsze spotkanie w jego dotychczasowej karierze szkoleniowca Stalówki, z kolei zwycięskie derby w Tarnobrzegu okazały się - opieram swoją ocenę na prasowych doniesieniach - przede wszystkim zwycięstwem kibiców; zachłyśnięci atmosferą na stadionie piłkarze niemal ze łzami szczęścia w oczach bredzili coś o najwspanialszym momencie kariery, media zachwycały się zaś niespotykaną na boiskach II ligi frekwencją. Walcząca o utrzymanie Garbarnia przyjeżdżała na Hutniczą podbudowana zwycięstwem nad Motorem Lublin, z kolei skład Stalówki daleki był od optymalnego – za kartki pauzować musieli trzej podstawowi zawodnicy – obrońca Czarny, rozgrywający Łanucha i napastnik Fabianowski. Trzeba było mieszać w każdej formacji.
Wtorek nie miał wyjścia, musiał wprowadzić do wyjściowego składu młodzieżowców: szybki Patryk Tur, który debiutował przed stalowowolską publicznością, przejął od Łanuchy nie tylko numer (koszulkę?), lecz również boiskowe zadania, kolejny żółtodziób Mateusz Argasiński wspomagać miał zaś w defensywnych obowiązkach kapitana Horajeckiego. Miejsce Fabianowskiego zajął przesunięty na szpicę Damian Juda, z kolei lukę na środku obrony uzupełnił… Michał Kachniarz (dołączając tym samym do grona debiutantów).
Po kilku minutach meczu stało się jasne, że Garbarnia nic w tym meczu nie powinna ugrać. Stalówka od początku kontrolowała bowiem boiskowe wydarzenia, raz po raz groźnie atakując bramkę gości. Zaczął już w 6 minucie Getinger niecelnie wykańczając pierwszy kontratak Stali. Mierzona w okienko z dość ostrego kąta piłka minęła jednak nieznacznie bramkę Garbarni. Kilka minut później obrońców gości z łatwością graniczącą z ośmieszeniem przeciwnika ogrywał Damian Juda, za każdym razem zdążyli jednak wybić piłkę na rzut rożny. Stałe fragmenty gry okazywały się być jednak wielkim zagrożeniem dla zespołu z Krakowa: ilekroć piłka dośrodkowywana była w pole karne gości, doskakiwali do niej nasi defensorzy. Kachniarz i Bogacz mieli w pierwszej połowie po dwie sytuacje główkowe na łeb. Szyi nie odstawiał również waleczny Bartkiewicz.
Oglądając grę Stalówki łatwo można było jednak zauważyć, że niemal wszystkie akcje gospodarzy przeprowadzane były lewą stroną boiska. Centralnie zlokalizowanego Judę (najlepszy zawodnik Stali w pierwszej połowie) raz po raz ściągało właśnie na lewe skrzydło, gdzie czuł kreatywne wsparcie Getingera i wspomagającego kolegów Mateusza Kantora (błędów technicznych Kantor zaliczył jednak w pierwszych 45 minutach tyle, że starczyłoby na całą jedenastkę!). Kompletnie niewidoczny (niewykorzystywany) był za to na przeciwległej stronie boiska Radosław Mikołajczak. Nie czując na plecach oddechu zachowawczego jeśli idzie o zapędy ofensywne Bartkiewicza (z którym grał wcześniej w Elanie Toruń! powinni mieć obcykane wspólne granie), zdecydowanie zbyt rzadko wychodził na pozycję. Dwukrotnie udowodnił jednak, że – jeśli dostanie piłkę - może być z niego w tym meczu pożytek. Najpierw blisko linii pola karnego wywalczył rzut wolny, który Getinger zamienił na groźne dośrodkowanie, po kilkunastu minutach wykorzystał dobre podanie Tura do szybkiego kontrataku zakończonego strzałem w boczną siatkę.
Stal rządziła w pierwszej połowie niepodzielnie. Garbarnia miała właściwie tylko jedną okazję, kiedy po jedynym błędzie Kachniarza i niedostatecznej asekuracji Bogacza, napastnik gości znalazł się w sytuacji sam na sam z Bartłomiejem Dydo, nie trafił jednak nawet w światło bramki. Optymizm przed drugą częścią spotkania wzrósł dodatkowo po tym, jak w końcowych fragmentach pierwszych 45 minut drugą żółtą kartkę otrzymał były Stalowiec – Paweł Byrski. Wydawało się, że goście z Krakowa muszą się ugiąć.
Panu Byrskiemu już dziękujemy... |
Sygnał naszym piłkarzom dał już w pierwszej minucie po przerwie bramkarz gości, kiedy problemy sprawił mu niegroźny strzał Kantora (właściwie strzalik) z dystansu. Kantor w tym meczu nie tylko mylił się na potęgę jeśli idzie o dokładność podań, aż dwukrotnie zdecydował się również na uderzenia z około… 40 metrów! (przemilczmy). Kilka chwil później pozazdrościł mu chyba Getinger, kiedy podszedł do piłki po faulu na Mikołajczaku i huknął z ponad 30 metrów [zwrócono mi uwagę, że było bliżej; sprawdziłem, rzeczywiście maksymalnie 25 metr, linijki chyba zapomniałem ze sobą] a odprowadzającego piłkę bramkarza Garbarni uratowała poprzeczka.
Pary starczyło naszym jednak na niecały kwadrans drugiej połowy. Juda wyraźnie słabł, coraz mniej widoczny był również ruchliwy dotychczas Tur (podobał mi się jego występ, sprawiał o wiele lepsze wrażenie od nieco rozmamłanego Argasińskiego), zaczęło się słynne granie ataku pozycyjnego „do tyłu”. To właśnie Tura (niski ten Tur, może by zasadniej było wołać na niego Turek?) w 73 minucie meczu zastąpił kolejny ze stalowowolskich młodzianów - Michał Mistrzyk. To mogło być mistrz(yk)owskie wejście smoka – po ledwie kilkunastu sekundach na boisku dostał idealne podanie w tempo i znalazł się oko w oko z bramkarzem gości. Trafił w nogi golkipera, ale… kości zostały rzucone.
Patryk Tur powinien piąć się do góry |
Nie można zarzucić mu jednak braku sił. To po jego wspaniałej akcji w 90 minucie spotkania – wyprowadził w pole obrońcę gości nie dając się wypchnąć poza linię boczną, po czym dobiegł do nieco bezpańskiej piłki i dograł ją w pole karne, gdzie do pustej bramki wbił ją Mistrzyk (ten był na boisku niecałe 20 minut, miał jednak skubany nie tylko nosa, lecz również aż 3 sytuacje bramkowe – jeszcze w 84 minucie niecelnie główkował z kilku metrów).
Mistrz? Tylko Mistrzyk... |
Kiedy na trybunach rozległo się dawno nie słyszane „Nigdy nie spadnie….” (zazwyczaj unikam uczestnictwa w kibicowskim chórze, ta przyśpiewka wywołuje jednak u mnie trudne do wytłumaczenia emocje i, co prawda z ironicznym uśmieszkiem, ale jednak – śpiewam), piłkarze Stalówki, zamiast okopać się na własnej połowie, nadal parli do przodu. Sekundy przed końcowym gwizdkiem po raz kolejny z wolnego przymierzył Getinger, tym razem golkiper gości był jednak na posterunku przenosząc piłkę nad poprzeczką.
Nie ma wątpliwości, przetrzepaliśmy skórę Garbarni!