poniedziałek, 10 czerwca 2013

Coś z niczego



W słabiutkim stylu pożegnali się z własnymi kibicami piłkarze Stali Stalowa Wola przegrywając na zakończenie sezonu 0-2 ze Zniczem Pruszków. Bezdyskusyjna porażka boli najmniej – zapewniwszy drużynie drugoligowe utrzymanie trener Wtorek postanowił „ogrywać” młodych zawodników; kibiców w Stalowej bardziej martwi jednak przyszłość borykającej się z problemami finansowymi drużyny.

Ta bajka nie mogła być opowiadana w nieskończoność. Fantastyczna seria meczów bez porażki (5 zwycięstw, 1 remis) musiała spotkać na swej drodze seryjnego zabójcę. Okazał się nim pruszkowski Znicz a egzekucja, mimo ciążącego nad Hutniczą zawiesistego upału, przeprowadzona została na chłodno, z chirurgiczną precyzją. Co prawda na grę Stalówki ciężko było w sobotę patrzeć – poza tym, że gra się kompletnie nie kleiła, widzów raziło jeszcze ostre słońce – to jednak byliśmy świadkami wydarzeń iście historycznych. Mecz ze Zniczem był pożegnaniem z piłką nożną kapitana Stalówki – 22-letniego Bartosza Horajeckiego, który „ze względów osobistych” postanowił zakończyć piłkarską karierę; swój debiut w barwach Stali zaliczył za to wychowanek klubu, obrońca Maciej Sołek. I na koniec – przypominacie sobie mecz, w którym piłkarze Stalówki otrzymaliby aż 3 czerwone kartki? 

Mam wrażenie, że Stalowcy myślami byli w sobotę zupełnie gdzie indziej. Nieprzyznanie naszemu klubowi przez PZPN  licencji na grę w II lidze (poprzedzone dramatycznym apelem władz spółki o finansowe wsparcie ze strony miasta) nie mogło zdemobilizować ich tak wysoce jak pietruszkowy charakter meczu ze Zniczem. Zapewniwszy sobie wcześniej utrzymanie, z zespołem z Pruszkowa przyszło nam bić się wyłącznie o honor, tudzież podtrzymanie imponującej serii bez porażki. Mówcie co chcecie, ciężko w takim spotkaniu wznieść się na wyżyny umiejętności. Ja to rozumiem, ja na Znicz szedłem, jak się idzie na cmentarz we Wszystkich Świętych: raczej wspominanie tego, co było niż myślenie o tym, co będzie. 



Patrzyłem więc na grę Stali i przywoływałem w pamięci najlepsze momenty z mijającego sezonu. Widziałem kompletną bezradność Michała Kachniarza i przed oczyma miałem gola, którego strzelił w Krakowie Garbarni. Przyglądałem się zagubionemu Horajeckiemu i wciąż nie mogłem uwierzyć w pierwsze 45 minuty wyjazdowego spotkania w Tarnowie, gdzie nasz kapitan zagrał najlepszą połówkę w sezonie. Zerkałem w stronę Damiana Judy i nie mogłem się nadziwić, że zawodnik, którego mianowałem najgorszym transferem rundy, w dwóch meczach z rzędu zdołał dwa razy trafić do bramki rywali (na swoje usprawiedliwienie – żadnego w tych spotkań nie widziałem). Stal grała wreszcie ze Zniczem na miarę swoich możliwości. Ja zaś przeżywałem na Hutniczej kolejny raz „dzień świstaka” – czy w Stalowej mają znaczoną monetę, że w każdym spotkaniu pierwszą połowę gramy „na zegar” (nie że na czas, tylko w kierunku tablicy wyników). Serio, (wydaje mi się, że) ani razu w tym sezonie nie rozpoczynaliśmy meczu w odwrotną stronę!

Oby to nie był Znicz na grobie Stalówki...

Co pozostało? Zamiast wzdychać nad kolejnymi stratami Kachniarza (kiedy w przerwie meczu podsłuchiwałem trenerskich dywagacji kibiców, wszyscy byli zgodni – „Kacha” pierwszy do zmiany!) patrzyłem sobie na grę naszych młodzieżowców. Patryka Tura już widziałem, w meczu z Garbarnią zaprezentował się całkiem przyzwoicie, imponował szybkością i niezłym opanowaniem piłki; dla Macieja Sołka, który na środku obrony zastąpił zawodnika podstawowego składu – Michała Bogacza – mecz ze Zniczem był jednak drugoligowym debiutem. W sobotę Tur został jednak kompletnie zneutralizowany przez obrońców z Pruszkowa; mający fizyczną przewagę nad filigranowym zawodnikiem Stalówki wygrywali z nim bez mała wszystkie pojedynki. Tur nie radził sobie w ogóle z grą z kontry – tylko tak atakować była w stanie w sobotę Stalówka; w jego podaniach brakowało bowiem precyzji, ze względu na niski wzrost nie był również w stanie podjąć walki w pojedynkach główkowych. Jak mało dawał drużynie, przekonaliśmy się dobitnie, kiedy na początku drugiej połowy zastąpił go Wojciech Fabianowski. Umiejętność precyzyjnej gry z klepki, z której słynie Fabian, z miejsca ożywiła ofensywę Stalowców; o tym, że bardziej chcieliśmy niż mogliśmy, świadczy jednak żółta kartka dla Fabiana za zagranie piłki ręką w polu karnym (wydaje mi się, że w identyczna sytuacja miała miejsce w Tarnowie).



Więcej ciepłych słów należy się jednak drugiemu z młodzieżowców - Maciejowi Sołkowi. Nie wiem, czy to nie on ponosi odpowiedzialność za stratę pierwszego gola – zawodnik Znicza został ”bez krycia” w polu karnym i spokojnie przymierzył z główki – jednak często wygrywał z rywalami pojedynki główkowe, bardzo pewnie przerywał również ataki rywali interweniując wślizgami przy linii bocznej boiska. Kibice wyczuli zresztą, że młodemu zawodnikowi potrzebne jest dodatkowe wsparcie i każdą z udanych interwencji Sołka nagradzali zachęcającymi brawami. Powodów do owacji było jednak w sobotę jak na lekarstwo. Znicz niby nie forsował tempa, ale co wypuścił się w nasze pole karne, to pachniało golem. W pierwszym kwadransie gry goście mieli aż 4 rzuty rożne i po każdym z kornerów było gorąco pod bramką Dydy. Nasz golkiper był chyba najlepszym zawodnikiem Stalówki w tym meczu, na pewno zaś najbardziej zapracowanym.

Maciej Sołek trzymał się swojego rywala jak cień...

W drugiej połowie mimo dwóch szybkich zmian – zgodnie z przewidywaniami kibiców Kachniarz usiał na ławce, jego miejsce zajął Argasiński, chwilę potem nastąpiło wspomniane już wymienienie Tura na Fabianowskiego – obraz gry nie uległ zmianie. Niby Stalowcy ruszyli raźniej do ataku, jednak to goście bliżsi byli strzelenia kolejnego gola (a nawet goli). W 47 minucie Dydo wybronił groźne uderzenie piłkarza Znicza z 22 metrów, 2 minuty później Stalowców uratowała… boczna siatka, kiedy po minięciu naszego bramkarza napastnik gości znalazł się przed pustą bramką; nie potrafił jednak z dość ostrego kąta trafić między słupki. Chwilę potem piłka zmierzała już do siatki po tym, jak wyjście Dydy z bramki wykorzystał zawodnik Znicza, turlającą się piłkę wybił jednak Sołek. Kiedy więc po kolejnych paru minutach piłkarze Znicza otrzymali prezent w postaci rzutu karnego (Mateusz Kantor zagrał ręką w „16-tce”), który pewnie zamienili na gola, nikt nie miał wątpliwości, że sprawiedliwości stało się zadość.

Kiedy zaś wydawało się, że emocje w tym spotkaniu już się skończyły, do akcji wkroczył sędzia. Najpierw wyrzucił z boiska Argasińskiego za niesportowy faul (trener Wtorek zastrzegał się, że czerwień była efektem sędziowskiej pomyłki), chwilę potem nie patyczkował się z Adrianem Bartkiewiczem, którego wykluczył z gry za komentowanie swoich decyzji (Bartkiewiczowi zbierało się przez całym mecz: „Stoisz tam na linii, chuju?” – krzyknął wcześniej do liniowego protestując przeciwko odgwizdaniu faulu na zawodniku Znicza). Na podium czerwonokartkowców zdążył wskoczyć jeszcze Mateusz Kantor, który drugą żółtą kartkę otrzymał za pyskowanie już z ławki rezerwowych (zmienił go wcześniej Majowicz); „Mały” powinien wylecieć z boiska jeszcze, gdy na nim przebywał; nie wiem dlaczego za zagranie piłki ręką w polu karnym nie dostał drugiej żółtej kartki.

Bartosz Horajecki jako kapitan miał prawo dyskusji z sędziami.

Mało kto przejmował się jednak w sobotę niekorzystnym wynikiem, słabą grą, wreszcie – na sam koniec – osłabieniem przed ostatnim meczem sezonu, wyjazdowym spotkaniem z Radomiakiem. Wszyscy myślą już bowiem o tym, czy mimo utrzymania, w przyszłym sezonie nadal będziemy mieli w Stalowej II ligę. Że „nigdy nie spadnie” – to wiemy od lat, pozostaje pytanie czy ktoś jej – Stalówki – „nie spuści”…      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz