niedziela, 18 sierpnia 2013

Moralne zwycięstwo



Po niecałym kwadransie powinniśmy prowadzić ze Śląskiem Wrocław 2-0. Najpierw Mateusz Argasiński obsłużył Tomasza Płonkę idealnie wymierzonym podaniem, po którym napastnik Stali znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem, jednak stojący między słupkami gości Gikiewicz wyszedł z pojedynku obroną ręką. Nie minęło kilka minut i Płonka (po zagraniu Bogacza), przeżył swoiste deja vu – tym razem miał jeszcze na plecach obrońcę Śląska, więc zamiast strzelać z lewej nogi, zdecydował się jeszcze na zwód „na walizkę”. Wszystko wyszło cacy, tylko w zamiarach naszego napastnika znów połapał się Gikiewicz. Patrzyłem na to wszystko przecierając oczy ze zdumienia… Śląsk Wrocław nie istniał na Hutniczej!

Pucharowe pojedynki z wyżej notowanymi drużynami powinno się rozgrywać (i wygrywać) w sposób, w jaki Stalówka uporała się w poprzedniej rundzie z Cracovią. Dająca prowadzenia bramka nie może paść zbyt wcześnie, rywale na pewno zdążą się wtedy pozbierać i doprowadzić do wyrównania. 82 minuta, w której Kantor wbił gola Cracovii, była bliska ideału, choć najlepiej, żeby wygrywać takie spotkania w ostatniej akcji. Pada gol a sędzia odgwizduje koniec meczu! Z miejsca rozgrzeszyłem więc Płonkę; wygrywając w 12 minucie 2-0 narazilibyśmy się tylko na ryzyko kompromitacji; idealny początek meczu nie zdołałby zmazać plamy po ostatecznym blamażu.

Fakt, że po 45 minutach utrzymywał się na Hutniczej bezbramkowy rezultat, przyjąłem więc ze spokojem (czekałem na gola w drugiej połowie tym bardziej, że po zmianie stron Stalówka atakować miała na bramkę, którą miałem tuż przed oczyma – mimo że pojawiłem się na stadionie ponad pół godziny przed rozpoczęciem spotkania, nowa trybuna była już niemal w całości zapełniona, zostały więc ochłapy na obrzeżach sektora). O wiele więcej entuzjazmu wywołała we mnie gra Stalówki. W składzie Śląska zabrakło oczywiście kadrowiczów: Kaźmierczaka i Soboty, trener wrocławian dał też odpocząć Kokoszce, jednak zręb zespołu został zachowany: z Sebastianem Milą w środku i Paixao na szpicy Śląsk wydawał się nie lekceważyć niżej notowanego rywala.

Paxiao miał sporo problemów z Bogaczem
 To jednak piłkarze ZKS-u nadawali tempo grze w pierwszych 45 minutach: wspomniałem o dwóch „setkach” Płonki, równie klarownych sytuacji Stalówka już sobie nie stworzyła, jednak energią boiskowych zagrań przewyższała ślamazarnych wrocławian o głowę. Na wyróżnienie w naszej ekipie zasłużyli zwłaszcza dwaj zawodnicy – Michał Bogacz, który nie tylko wykluczył z gry wspomnianego Paixao, lecz również często przerywał w zarodku akcje Śląska, bezlitośnie wyprzedzając rywali. Drugim piłkarzem Stali, który świetnie radził sobie z przeciwnikami, był Mateusz Argasiński. Mimo że w środku pola przyszło mu rywalizować z Sebastianem Milą, młody pomocnik Stalówki wykonywał czarną robotę, harując gównie w defensywie.

To głównie dzięki nim Tomasz Wietecha przez niemal całą pierwszą połowę pozostawał bezrobotny. Pod bramką Stalówki zakotłowało się dopiero w 45 minucie, kiedy Sebastian Mila wpadł w nasze pole karne i – nieatakowany – przymierzył w okienko. Na szczęście trafił w spojenie słupka z poprzeczką a dobitkę głową w wykonaniu Plaku wspaniale wybił Wietecha (okazać się miało, że „Tomasz Wietecha” będzie najczęściej skandowanym hasłem tego meczu).

W drugiej połowie Śląsk od razu zabrał się do roboty. Nie chcąc czekać do ostatnich minut piłkarze Stanislava Levy’ego podkręcili tempo, a golkipera Stalówki próbowali pokonać kolejno: Paixao (z rzutu wolnego), Patejuk (główką) i Hołota, ale najwyższym kunsztem Tomasz Wietecha popisał się, kiedy wybronił kolejną sytuację - sam na sam z Paixao – wspaniale wyłapując lob Portugalczyka. Stalówka tymczasem jakby trochę oklapła, kiedy już ruszaliśmy z kontrą, napędzający drużynę Wojciech Reiman albo zbyt długo zwlekał z podaniem (co jest do niego niepodobne), albo nasi napastnicy przegrywali pojedynki z rywalami, próbując naciągnąć sędziego na karnego (tak zrobił Juda w 70 minucie). To właśnie Juda (który zastąpił po przerwie Płonkę), sprytnie wywalczył jednak chwilę później rzut rożny, po którym Michał Bogacz skierował głową piłkę do bramki Śląska. Takiej euforii Hutnicza nie doświadczyła od ładnych kilku lat, ja też się cieszyłem, ręce do góry wznosiłem, i śpiewałem…


Zapomniałem jednak, że ta bramka padła zbyt wcześnie. Zapomniałem, że rywale mają wciąż ze 20 minut na doprowadzenie do wyrównania. Ciekawe zmiany przeprowadził trener Śląska, który wymienił dwójkę obrońców (na boisku pojawili się Dudu oraz Cetnarski), zmęczonego Milę („pan Seba” nie zaliczył udanego występu) zastąpił zaś wysoki jak Płonka Więzik. To właśnie Dudu z Cetnarskim zaczęli angażować naszych bocznych obrońców, przez co coraz więcej miejsca i swobody zaczęli mieć zarówno Paixao, jaki i Plaku z Patejukiem. Zanim jednak goście doprowadzą do wyrównania gorąco zrobiło się pod bramką Gikiewicza. Najpierw dośrodkowanie Reimana wybił na rzut rożny Dudu, uprzedzając Judę (i, być może, pomagając sobie ręką, jak sugerowali Stalowcy). Potem w zamieszaniu w polu karnym najbliżej piłki znalazł się Michał Czarny, jednak jego strzał został zablokowany.

Wolne Sebastiana Mili nie były na Hutniczej zagrożeniem.

Końcówka drugiej połowy to już absolutna dominacja Śląska. Co prawda trener Wtorek dokonał kolejnych dwóch zmian – na boisku pojawili się Cebula i Majowicz – jednak goście raz po raz testowali refleks Wietechy („Tomasz Wietecha!”). Gol padł w 85 minucie, kiedy piłka trafiła do niepilnowanego Hołoty i nasz golkiper był bez szans.  Wrocławianom najwyraźniej nie w smak było ganianie za piłką przez kolejne pół godziny, ponieważ po wyrównaniu rzucili się do kolejnych ataków, jednak Wietecha znów był na posterunku. W dogrywce nie starczyło już sił, dwa proste błędy w defensywie umożliwiły Paxiao i Więzikowi wbicie piłki do bramki Stali z najbliższej odległości, zaś Wietecha jeszcze dwukrotnie musiał wygrywać „setki” (bez wątpienia – zawodnik meczu!). Wreszcie obudził się jednak Reiman, podrywając kolegów do ostatniego zrywu. Jego strzał z rzutu wolnego 7 minut przez końcem dogrywki z najwyższym trudem Gikiewicz wybił na rzut rożny. 

Jedna z wielu niesamowitych interwencji Tomasza Wietechy.

Trener Wtorek przyznał po meczu, że jego piłkarze zagrali na „150% swych możliwości”, podziwu dla waleczności zawodników Stalówki nie krył też po spotkaniu trener Levy. Fantastyczna przygoda w Pucharze Polski dobiegła jednak końca. Najbardziej cieszą się chyba piłkarze Stali Mielec, w środę na Hutniczej będą mieli o wiele „świeższe” od swych rywali nogi…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz