sobota, 24 sierpnia 2013

Kibice stali, piłkarze niestali



To jeden z tych meczów, które chce się jak najszybciej wymazać z pamięci. Dwa razy 45 minut jak dwie najnudniejsze lekcje, kiedy częściej niż na boisko spoglądamy na zegarek pytając samych siebie: „ile do końca?”. W sobotnim meczu z Olimpią Elbląg piłkarzom Stalówki nie wychodziło nic. Dosłownie nic. Prościutkie prostopadłe podanie? Za mocno. Szkolny drybling? Nieudany. Wybicie piłki przez obrońcę? W głowę napastnika rywali. Najgorszy kawałek futbolu, jaki od dawna dane mi było oglądać na Hutniczej! I wygrywamy to jakoś 1-0 po karnym na raty. Bardziej niż 3 punkty w marnym stylu cieszy jednak wspaniała atmosfera na trybunach. Mimo że trener gości utyskując na pomeczowej konferencji na stronnicze sędziowanie sugerował, że Stal grała w piętnastu (dodajemy 4 sędziów), wygraliśmy ten mecz w dużej mierze dzięki pomocy tylko jednego dodatkowego zawodnika.

Do pojedynku z Olimpią Elbląg Stalówka przystąpiła z wracającymi do podstawowego składu rekonwalescentami: Wojciechem Reimanem (nie grał ze Stalą Mielec) i Wojciechem Fabianowskim (kapitan Stali wrócił po dłużej przerwie na ostatnie minuty potyczki z mielczanami, jednak dopiero teraz odstał szansę gry od pierwszej minuty). Fakt, że obok Fabiana do pierwszej jedenastki trener Wtorek desygnował również Tomasza Płonkę (autora dwóch goli przeciw Stali Mielec), było zapowiedzią ofensywnego nastawienia Stalówki. Niestety, już pierwsze minuty spotkania rozwiały wszelkie nadzieje na atrakcyjny futbol. Zawodnicy jednej i drugiej drużyny okopali się w swych pozycjach i zaczęli przerzucać piłkę, jak granat, z jednej na drugą połowę boiska. Czekałem spokojnie na jakąś eksplozję, a tu same niewypały.

Radosław Mikołajczak (na lewej flance) przegrywał raz za razem pojedynki jeden na jeden; etatowy egzekutor stałych fragmentów gry – Mateusz Argasiński – wszystkie piłki posyłał za nisko; słynący z dokładnych długich podań Wojciech Reiman zagrywał krótko i do rywali; Wojciech Fabianowski? Najbardziej widoczny był tuż przed pierwszym gwizdkiem, kiedy wyprowadzał zespół na boisko. W pierwszej połowie Stalówka nie oddała ani jednego strzału na bramkę rywali, rażąc elementarną nieporadnością w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Kto mógł się więc wykazać? Oczywiście Tomasz Wietecha. Bramkarz Stalówki od pierwszych minut próbował mobilizować kolegów zarówno w bezpośredni sposób, czyli nie szczędząc im przykrych dla ucha słów krytyki , jak w bardziej sugestywny sposób, czyli popisując się wspaniałymi interwencjami. Już w 8 minucie kąśliwe uderzenie napastnika gości wybił na rzut rożny, by w trakcie kolejnego kwadransa gry popisać się jeszcze dwoma pewnymi obronami.

Olimpia Elbląg sprawiała na tle Stalowców wrażenie drużyny niezwykle poukładanej, wiedzącej czego chce i dążącej do celu przy użyciu najprostszych rozwiązań. Jednym z patentów trenera gości było wykorzystywanie w działaniach ofensywnych najwyższego zawodnika drużyny  - obrońcy Tomasza Lewandowskiego. Ilekroć Olimpia zbliżała się do pola karnego Stalówki, piłkarz ten wykorzystywany był w charakterze „przedłużacza”. Obrońcy Stali szybko połapali się jednak w zamiarach gości i Lewandowski był od tego czasu podwajany. Widzowie na Hutniczej zauważyli go już wcześniej: najpierw w 3 minucie spotkania ukarany został żółtą kartką za brzydki faul na Fabianowskim, niedługo potem leżał na murawie teatralnie zwijając się z bólu po rzekomym przewinieniu naszego zawodnika; kiedy sędzia nie przerwał gry a Stalówka ruszyła z kontrą, Lewandowski nagle ozdrowiał i pokuśtykał w stronę nacierającego na bramkę Olimpii Kantora.

Tak właśnie stali piłkarze Stali...


Na pierwszą składną akcję Stalówki publiczność czekała jednak aż do 27 minuty, kiedy Reiman po wyłuskaniu piłki przeciwnikowi podał ją na lewą stronę do Mikołajczaka, ruszając równocześnie do przodu. Mikołajczak zagrał koledze w tempo; niestety, czyhającego na futbolówkę w polu karnym Tomasza Płonkę uprzedził już rywal wybijając piłkę na korner. Groźnie zrobiło się jeszcze pod bramką Olimpii w 38 minucie, kiedy dobre dośrodkowanie Kantora minęło bramkarza jednak Mikołajczak okazał się wolniejszy od obrońcy gości.

Najwięcej braw Płonka dostał jak... usiadł w polu karnym Olimpii
W drugiej połowie Stalówka nieco się ożywiła, goście spoczęli jednak jakby na laurach. Już w 51 minucie akcja dwójki napastników Fabianowski-Płonka spowodowała spore zamieszanie w szykach obronnych gości, jednak defensorzy Olimpii zdołali przejąć piłkę we własnym polu karnym. Niby nic, a jednak coś. 5 minut później znów w roli głównej wystąpił Płonka, najwyżej wyskakując do rzutu rożnego, jednak jego główka przeszła nad poprzeczką. Można było zarzucić naszemu napastnikowi brak szybkości i niezborną koordynację, trzeba mu jednak przyznać, że piłka go szukała i na tle bezbarwnego Fabianowskiego prezentował się niezwykle efektownie.

Im bliżej końca, tym mocniej Stalówka forsowała tempo (zdumiewające, biorąc pod uwagę napięty kalendarz drużyny – w ciągu tygodnia grała już trzecie spotkanie!). W 67 minucie Reiman strzelał zza pola karnego – pierwszy celne uderzenie Stalówki w meczu?; w 72 minucie ponownie Reiman, tym razem jako podający, dostrzegł ścinającego z boku w pole karne Sikorskiego (zastąpił wcześniej Kantora), jednak szybszy okazał się bramkarz Olimpii. Wreszcie w 75 minucie Bogacz przy biernej postawie obrońców gości niemal na stojąco przymierzył z główki po rzucie rożnym i zmierzającą w światło bramki piłkę wybił niezawodny Lewandowski.


Potem był jeszcze strzał Płonki, uderzenie Argasińskiego (obydwa z dużych odległości, obydwa nad poprzeczką), jednak kluczową akcję meczu zainicjował w 82 minucie Reiman, kiedy rozpoczynając kontratak Stali, zagrał przed siebie do Płonki. Ten minął zwodem obrońcę Olimpii i popędził w pole karne, wykładając się jak długi pod naporem przeciwnika. Jedenastka! Reimanowi nie zabrakło zimnej krwi i mimo że jego intencje wyczuł bramkarz Olimpii, to już przy dobitce nie miał nic do powiedzenia. 

Wojciech Reiman: Do dwóch razy sztuka

To, co działo się na Hutniczej przez ostatnie kilka minut, było już popisem fantastycznej publiczności, która w euforii niespodziewanego prowadzenia nie ustawała do ostatniego gwizdka w dopingowaniu zespołu (na stojąco!) oraz… Tomasza Wietechy. Golkiper Stalówki znów uratował skórę kolegom, kiedy w doliczonym czasie gry popisał się kolejną pewną interwencją wybijając na róg zmierzającą w okienko bramki piłkę. Przy odrobinie szczęścia spotkanie mogło zakończyć się dwubramkową wygraną Stali; do ostatniego rzutu rożnego w pole karne gospodarzy zawędrował bowiem bramkarz Olimpii, kontratak Stalówki spartaczył jednak Mikołajczak próbując strzału do pustej bramki z połowy boiska.  Dość powiedzieć, że piłka doturlała się do okolic pola karnego… Niezgrabne, lecz wyjątkowo celne podsumowanie całego spotkania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz