sobota, 7 września 2013

Doskonałe popołudnie



Mamy wicelidera! Nie wierzycie? Ja też nie. Gdyby po dwóch pierwszych kolejkach bieżącego sezonu ktoś pokusił się o tak optymistyczną prognozę, mógłby z miejsca zostać odwieziony do Jarosławia. Rozumiem więc trenera Wtorka, który na każdym kroku tonuje mocarstwowe zapędy kibiców Stalówki, ale z drugiej strony… kiedy mamy się cieszyć, jak nie teraz?

Mimo że na Hutniczą przyjechał w sobotę absolutny beniaminek – Legionovia Legionowo po raz pierwszy w historii osiągnęła drugoligowy pułap – ofensywne ustawienie drużyny Stali z dwoma napastnikami w składzie (wysoki Płonka, doświadczony Fabianowski) było sporym zaskoczeniem dla kibiców Stalówki. Nasz sobotni rywal zameldował się bowiem w Stalowej Woli po trzech kolejnych zwycięstwach (drżyjcie!), z kolei duet Płonka-Fabianowski nie sprawdził się w ostatniej potyczce na Hutniczej z Olimpią Elbląg. Ustawienie z dwoma napastnikami z urzędu jest traktowane w Stalowej Woli jako wydarzenie niecodzienne. Zarówno za kadencji trenera Adamusa, jak i bezpośredniego poprzednika Pawła Wtorka – Mirosława Kality – wariant 4-4-2 stosowany był od wielkiego dzwonu.

Piłkarze Stali zaprezentowali się też w sobotę miejscowej publiczności w nowych strojach. Dotychczasowe trykoty firmy Jako zastąpione zostały odzieżą sygnowaną marką Saller, i  o ile zawodnicy prezentują się w nich jako tako, to moją wątpliwość wzbudza podejrzana jaskrawość koszulkowego koloru. Nie ma ona nic ze zgniłego odcienia klasycznej „stalowowolskiej zieleni”, przypomina raczej reklamową seledynkowatość cukierków Skitlles. Niby detal, ale wyobrażacie sobie, że zawodnicy Chelsea nagle porzucają swój „royal blue” i zakładają koszulki – powiedzmy – Manchesteru City (jest błękit? jest!).  

Wróćmy jednak do meczu, bo od pierwszych minut było w sobotę na Hutniczej niezwykle ciekawie. Po 10 minutach gry powinno być 2-0 dla Stali. Najpierw Radosław Mikołajczak idealnie dośrodkował w pole karne na głowę Tomasza Płonki, lecz nasz wieżowiec mając przed sobą wielką pustą bramkę i malutkiego bramkarza trafił właśnie w niego; chwilę potem po przeciwnej stronie boiska wyczyn Mikołajczaka powtórzył Damian Łanucha, tym razem obsługując Wojciecha Fabianowskiego, jednak główkę Fabiana z 5 metrów zdołał wybronić golkiper gości. Zmarnowanie obydwu sytuacji było równie spektakularne, co samo doprowadzenie do nich – dwie wrzutki w pole karne i dwie stuprocentowe szanse? To się tu tak po prostu nie zdarza!

Łanucha (L) i Argasiński (P): Piłka trochę im przeszkadzała...
Nie znaczy to, że Legionovia nie miała na początku i swoich okazji. Większość z nich była konsekwencją prostych strat w środku boiska. Już w 1 minucie piłkę zgubił Argasiński i Tomasz Wietecha musiał popisać się pierwszą interwencją popołudnia. Obok Argasińskiego mało odpowiedzialnie obchodził się z piłką także Łanucha – każda z jego strat kończyła się natychmiastowym kontratakiem gości, zakończonym groźnym uderzeniem na bramkę Stali. Legionovia sprawiała wrażenie drużyny świetnie zorganizowanej taktycznie, imponującej pomysłowością gry kombinacyjnej, do tego szybkiej i sprawnej. Najgroźniejsi goście byli w właśnie w przebojowych kontratakach – niemal każdy z nich kończyli celnym uderzeniem z dystansu; gdyby obdarzeni byli większą dozą wyrachowania, mogliby z prezentów Stali zrobić większy użytek.
 
Na szczęście Łanucha, poza stratami, miał też całkiem udane zagrania. Niedługo po tym, jak Fabianowski zepsuł jego asystę, przed szansą na gola stanął Majowicz (po ładnym podaniu Łanuchy), niestety tylko odbił się od obrońcy Legionovii po raz kolejny udowadniając, że nie dorósł jeszcze do drugoligowego poziomu. Akcja z 32 minuty była już jednak iście filmowa. Łanucha dostał piłkę na 30 metrze, ruszył w stronę pola karnego i kiedy wszyscy spodziewali się, że zdecyduje się na strzał, dostrzegł lepiej ustawionego Fabianowskiego, który nie spanikował i wykorzystując swe doświadczenie zdołał jeszcze zwodem zmylić obrońcę i pokonać bramkarza technicznym strzałem.



Do końca pierwszej połowy Stalówka kontrolowała już przebieg boiskowych wydarzeń, a widzowie na Hutniczej byli świadkami najlepszych 45 minut w bieżącym sezonie, Szkoda tylko, że po raz kolejny dała o sobie znać głupota bohaterów brakowej akcji. Najpierw Fabianowski z premedytacją użył ręki chcąc wyprzedzić obrońcę przy kontrataku Stali, za co został słusznie ukarany żółtą kartką. Sekundę przed gwizdkiem kończącym pierwszą połowę Łanucha w swoim stylu odepchnął zaś nieładnie rywala (piłka wybita przez Stal na uwolnienie, brak jakiegokolwiek zagrożenia bramki), i arbiter nie miał innego wyjścia, jak najpierw zakończyć pierwsze 45 minut, a potem sięgnąć po żółty kartonik. To nie pierwsze „żółtka” w sezonie zarobione w równie bezmyślny sposób – na miejscu trenera Wtorka wprowadziłbym dla piłkarzy jakąś dyscyplinarną grzywnę za podobne zagrywki, przyjdzie przecież dzień, kiedy trzeba będzie odpokutować tą niemądrą brawurę meczem absencji. Wiemy już, że Majowiczem meczu się nie wygra…

Majowicz (13) wydaje się być poza grą...
No właśnie, Majowicz… Myślę, że po występie przeciw Legionovii należy mu się cały akapit. Nie można chłopakowi odmówić  braku zaangażowania (krytykowałem tu kiedyś Kachniarza za panienkowatość, Majowicz jest równie niezborny, ale zdecydowanie agresywniejszy) – problem w tym, że każda decyzja, jaką podejmuje na boisku, jest chybionym wyborem. Jak podaje, to niecelne (w najlepszym razie – nie w tempo), jak biegnie, to nie tam, gdzie oczekują go partnerzy. Lata po tym boisku jak jeździec bez głowy, aż dziw bierze, że trener Wtorek nie decyduje się na postawienie przed Bartkiewiczem Mikołajczaka  (który ciągle rozpoczyna mecze na przeciwległym skrzydle), natomiast lewej strony nie opiera na duecie Kantor-Sikorski. O tym, że Majowicz potrafi na boisku myśleć, świadczy jednak następujące wydarzenie: kiedy 5 minut przed końcem spotkania z Legionovią do wejścia na boisko szykował się Dawid Komada, przeczuwający co się święci Majowicz od niechcenia zmienił stronę boiska. Kiedy jego nazwisko pojawiło się chwilę później na tablicy świetlnej, mógł spokojnie przeczłapać niemal całą szerokość boiska zyskując dla drużyny kilka cennych sekund.

Zanim zaczniemy być jednak brawo po końcowym gwizdku, musimy wrócić do początku drugiej połowy, która zaczęła się od zmasowanych ataków Legionovii. Goście przysnęli i w ciągu trzech minut trzykrotnie zakotłowało się pod bramką Wietechy, jednak to Stalówka chwilę później cieszyła się z kolejnej bramki. Wszystko zaczęło się od przechwytu Mikołajczaka, który szybko oddał piłkę Płonce i popędził co sił na prawą stronę boiska, odciągając przy okazji jednego obrońcę. Wydawało się, że Płonka się zakiwa, zwolnił bowiem akcję, udało mu się jednak „nie spalić” Mikołajczaka i nasz skrzydłowy, będąc już na wysokości pola karnego, dostrzegł wbiegającego w szesnastkę Fabianowskiego i podał naszemu napastnikowi w punkt. Podręcznikowo przeprowadzony kontratak! Niecałe 10 minut później mogliśmy prowadzić nawet trzema bramkami, kiedy Płonka w zaskakujący sposób minął obrońcę w polu karnym i z linii końcowej wyłożył Fabianowi na patelni „hattrika”, jednak piłka zaplątała się po drodze w nogi gracza Legionovii.



W tym momencie Stalówka zakończyła ofensywny etap tego spotkania i do końca meczu zadowalała się statystowaniu gościom, których naprawdę miłe dla oka akcje kończyły się obrębie naszego pola karnego. Tam wkraczał bowiem Bogacz lub Czarny i siarczystym wykopem na uwolnienie zaczynał całą zabawę od początku. Legionovia gra jak Barcelona, dopóki nie dojdzie do naszego pola karnego. Uwolnienie - i jeszcze jeden i jeszcze raz… Im bliżej końca meczu, tym częściej kibice skandowali nazwisko Tomasza Wietechy (dwie bliźniacze interwencje w 61 i 64 minucie i piękna parada 8 minut przed końcem spotkania), jednak to Damiana Juda mógł załatwić Legionovię na cacy, kiedy w ostatniej akcji meczu ścigał się o bezpańską piłkę tylko z bramkarzem gości. Śmiem twierdzić, że Majowicz dobiegłby pierwszy, Juda nie jest jednak demonem szybkości i skończyło się na dwubramkowym zwycięstwie. 

Legionovia najgroźniejsza była przed polem karnym Stalówki.


Kogoś martwi fakt, że lepszym zespołem  - co zgodnie przyznali na pomeczowej konferencji prasowej obaj szkoleniowcy – była drużyna gości? „Wspaniałej publiczności w Stalowej Woli” (trener Legionovii był pod wrażeniem stalowowolskich kibiców) taki niuans nie jest w stanie zepsuć popołudnia, prawda?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz