niedziela, 22 września 2013

Oliwa remisem wypływa



Ile razy w tym meczu obserwowaliśmy zagrania zawodników Stali Stalowa Wola w kierunku Tomasza Wietechy? Piłkarze Pelikana Łowicz jakby czuli, że komuś z rywali w końcu powinie się noga. Po winie Michała Czarnego, który za krótko główkował do swojego bramkarza i do piłki przed Wietechą zdołał dobiec wprowadzony 10 minut wcześniej Pascal Ekwueme. Czarnoskóry zawodnik gości parę minut później bezmyślnie sfaulował jednak piłkarza Stalówki przed polem karnym Pelikana i Wojciech Reiman pięknym strzałem z 25 metrów doprowadził do wyrównania. Cieszyć się z uratowanego punktu, czy żałować straconych dwóch? Najbardziej doskwiera fakt, że prawdziwe emocje przy Hutniczej zaczęły się dopiero 10 minut przed końcem spotkania.

To był mecz, który prowadzący internetowe transmisje live najchętniej opisują wielce wymowną frazą: „dużo walki w środku boiska”. Tłumacząc na polski: „nic się ciekawego nie dzieje, bezładna kopanina bez sytuacji bramkowych”. Stalówka z swoim stylu rozpoczęła pierwsze minuty z rezerwą charakterystyczną dla pierwszej rundy walki bokserskiej. Wybadać przeciwnika? W porządku, tylko na moją znajomość matematyki pierwsza runda piłkarskich zawodów kończy się w 8 minucie spotkania a rozpoznanie rywala trwało w sobotę w najlepsze przez całą pierwszą połowę! Czyja wina? Oczywiście rywali, którzy wysokim pressingiem zmuszali naszych obrońców do wycofywania piłki w stronę Tomasza Wietechy, odpowiadający za rozegranie piłki Wojciech Reiman był zaś w pierwszej połowie absolutnie niewidoczny.

Czym zaskoczył kibiców na Hutniczej trener Wtorek? Niespodzianką w sobotnim ustawieniu Stalowców była pozycja Mateusza Argasińskiego, którego w roli defensywnego pomocnika zastąpił Dawid Komada, „Argaś” wskoczył zaś tuż za kołnierz jedynego napastnika Stalówki – Tomasza Płonki. Wszechstronność Argasińskiego (w ubiegłym sezonie regularnego młodzieżowca) sprawia, że dziś jest to jeden z nielicznych zawodników, od którego trener Wtorek rozpoczyna kompletowanie składu. Dotychczas odpowiedzialny był głównie za destrukcję, tworząc z Reimanem parę defensywnych pomocników; teraz Wtorek postanowił wypróbować go w roli klasycznej „10”. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę naturalną predyspozycję Damiana Łanuchy do bycia rozgrywającym; trener Stalówki przedkłada chyba jednak solidność Argasińskiego nad chimeryczność Łanuchy ustawiając tego ostatniego na pozycji lewoskrzydłowego.

Mateusz Argasiński w meczu z Pelikanem częściej przebywał na połowie rywali.

Ani Łanucha, ani Argasiński nie potrafili jednak w meczu z Pelikanem stworzyć choćby pół sytuacji bramkowej. Przemilczę dwa celne strzały, jakie Stalówka oddała w pierwszych 45 minutach, mają one bowiem jedynie statystyczne znaczenie. Groźniej było w pierwszej odsłonie pod bramką Wietechy, zwłaszcza ruchliwy Solecki sprawiał naszym obrońcom sporo kłopotu, jednak golkiper Stalówki był pewnym punktem drużyny.

Poza nim w ekipie gospodarzy na wyróżnienie zasłużył jedynie Adrian Bartkiewicz. Nie wiem, czy to nie najrówniej grający piłkarz Stali w tej rundzie – nie tylko niemal nie popełnia błędów w defensywie, to jeszcze nierzadko zrywami wzdłuż bocznej linii boiska inicjuje akcje ofensywne, dając Radosławowi Mikołajczakowi potrzebne wsparcie. Lubię, jak obaj byli piłkarze Elany Toruń grają po jednej stronie boiska, szkoda tylko, że w sobotę Mikołajczak nie zauważał swego kolegi, Bartkiewicz kilka razy przebiegł kilkadziesiąt metrów na próżno. W 36 minucie postanowił więc wziąć sprawy we własne ręce (i nogi) i przeprowadził ładną akcję indywidualną, ścinając z prawego skrzydła do środka boiska i oddając mocny strzał z 20 metrów (niestety, nad poprzeczką).

Adrian Bartkiewicz: Najsolidniejszy gracz Stali w sezonie.
Niezwykle drażniący był za to w meczu z Pelikanem Mikołajczak, który kolejnymi drobnymi faulami nie tylko prowokował rywali, lecz również sędziego do wyciągnięcia żółtego kartonika (mistrzem podobnych prowokacji jest w drużynie Stali Damian Łanucha). Niestety, sam wpadł w dołek wykopywany dla przeciwnika; kiedy sędzia nie zauważył faulu na nim zawodnika Pelikana, Mikołajczak bezceremonialnie kopnął rywala bez piłki. Widziałem to jak na patelni, nie mógł nie widzieć tego sędzia liniowy, wydaje mi się, że główny również nie odwracał wzroku – gdyby sędziowanie było w sobotę choćby przyzwoite, drugą połowę powinniśmy grać w osłabieniu. Arbitrzy dostosowali się jednak do poziomu boiskowych wydarzeń.

Drugą połowę Stalówka zagrała z większą werwą (na marginesie: dlaczego oni dopiero po przerwie potrafią wyjść na boisko z prawdziwym zaangażowaniem?) – w 54 minucie miała miejsce pierwsza składna (!) zespołowa akcja gospodarzy, kiedy Kantor podał piłkę w tempo Łanusze, ten zaś dostrzegł Mikołajczaka, którego strzał z 20 metrów trafił w obrońcę gości i piłka po rykoszecie minęła światło bramki. Chwilę później uderzenie Reimana z dystansu zostało zablokowane, a precyzyjną poprawkę Łanuchy zza pola karnego bramkarz Pelikana przeniósł nad poprzeczką. Animuszu Stalówce starczyło jednak na jakieś …10 minut. Im bliżej końca spotkania, tym groźniejsi stawali się bowiem zawodnicy z Łowicza (atakowali zazwyczaj aż sześcioma piłkarzami!; jak Stal ruszała do przodu, w polu karnym Pelikana sterczał samotny Płonka). Rywalom ułatwiał zadanie Dawid Komada – ilekroć znalazł się przy piłce, natychmiast cofał ją do najbliższego obrońcy, kiedy zaś ją tracił, rywale ruszali z groźną kontrą, jak w 69 minucie, kiedy zawodnik z Łowicza mocno i celnie przymierzył z 30 metrów.

To, że w 82 minucie straciliśmy gola, nie mogło być więc żądną niespodzianką. Jeśli jakaś bramka wisiała tu w powietrzu, było to właśnie trafienie drużyny gości. Kilka minut wcześniej zdarzyło się jednak na trybunach coś niezwykłego. Niemal cały stadion podniósł się z krzesełek, by na stojąco dopingować drużynę „o walkę do upadłego”. „Chcemy lidera” – krzyczeli kibice, przegrana Pogoni Siedlce oznaczała bowiem w przypadku wygranej z Pelikanem awans Stali na pierwsze miejsce w tabeli. Mimo straty gola nasi nie poddali się jednak i trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu gry doprowadzili do wyrównania (Reiman zdobywa w tym sezonie tylko gole ze stałych fragmentów gry). Jeśli mówi się czasem o „dwunastym zawodniku”, nie mam cienia wątpliwości, w końcówce meczu z Pelikanem było nas o jednego więcej.


Ostatnie pięć minut to już prawdziwe oblężenie bramki gości. Argasiński wreszcie zaczął dośrodkowywać nie w ręce bramkarza, tylko na piąty metr, w polu karnym brylował zaś Michał Bogacz. Najpierw po jego główce gości uratował słupek, chwilę później po ostatnim w meczu dośrodkowaniu w podbramkowym zamieszaniu znów pierwszy do piłki przyłożył nogę Bogacz a futbolówka wreszcie zatrzepotała w siatce. Radość była jednak przedwczesna, ponieważ sędzia liniowy od razu podniósł chorągiewkę. Pytanie, czy dostrzegł pozycję spaloną (dośrodkowanie zostało bowiem przedłużone główką zawodnika Stali), czy też zasygnalizował faul na bramkarzu… Nie wiedział tego także trener Wtorek, który na konferencji prasowej trzeźwo wstrzymał się od oceny pracy sędziego. Co zaś z wynikiem? Tu obaj szkoleniowcy byli zgodni: „Z przebiegu gry remis jest sprawiedliwym wynikiem”. Zapomnieli dodać jeszcze o „typowym meczu walki”…


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz