sobota, 10 sierpnia 2013

(Ani) pół ławy



Nie byliście na meczu, „otwieracie” internet, patrzycie: remis jeden do jednego. Najpierw klniecie pod nosem, że nie wygrali, potem sprawdzacie: obydwie bramki z karnych? I zaczynacie upewniać siebie samych, że jednak dobrze, że nie poszliście na mecz. A ja powtarzam, do znudzenia, do zapamiętania: w doświadczaniu piłki nożnej wynik jest sprawą drugorzędną. Jak w podróżowaniu – nie cel, tylko sama przyjemność przemieszczania się.

Meczem z Wisłą Puławy piłkarze Stalówki mieli zmazać plamę, jaką był pogrom w Lublinie z Motorem w poprzedniej kolejce. Ale dla piłkarzy z Puław wyjazdowe spotkanie w Stalowej Woli było identyczną okazją do rehabilitacji po blamażu u siebie z beniaminkiem Olimpią Zambrów (0-3). Kiedy jednak spiker odczytał w sobotę wyjściową jedenastkę Stali, nawet najwięksi optymiści musieli podnieść brwi ze zdumienia. Jak strzelić pierwszą w sezonie bramkę, skoro w składzie brakuje napastników? Okazało się, że Wojciech Fabianowski, mimo iż zgłoszony do meczowego protokołu, faktycznie leczy kontuzję, trener Wtorek ma zaś do Tomasza Płonki tak niewielkie zaufanie, że zamiast niego wolał desygnować do gry w przedniej formacji Damiana Judę. Niespodzianką w wyjściowej jedenastce Stalówki była również obecność wiecznego rezerwowego Tomasza Majowicza, który wspólnie z Radosławem Mikołajczakiem miał rozbujać skrzydła naszej drużyny.

Zaczęli obiecująco, wysokim i agresywnym pressingiem na połowie rywala pod dyrekcją kapitana Tomasza Wietechy uniemożliwiali Wiśle próby jakiegokolwiek rozegrania piłki; w destrukcji bardzo dobrze spisywał się zwłaszcza Mateusz Argasiński (nie płaczemy za Kachniarzem) i to po jego przechwytach Stalówka jako pierwsza zbliżyła się do bramki rywali. Szybo jednak w grę naszej drużyny wkradła się niedokładność i to goście zaczęli przejmować inicjatywę na boisku. Tuż  po upływie kwadransa gry rywale stworzyli sobie pierwszą stuprocentową okazję, jednak z pojedynku z napastnikiem gości obronną ręką (lewą) wyszedł nasz golkiper. Po kilkunastu sekundach Tomasz Wietecha ponownie interweniował wybijając mocny strzał zza pola karnego Iwana Litwinkuka.

Łanucha (10), Juda (9), Majowicz (13)
Najwidoczniejszymi piłkarzami Stalówki w pierwszym okresie gry byli Adrian Bartkiewicz i Damian Łanucha. Ten pierwszy „popisał” się dwoma spektakularnymi stratami: najpierw wyprowadzając piłkę z własnej połowy podał do rywala umożliwiając Wiśle groźną kontrę, potem nie atakowany przez nikogo nie opanował prostej piłki we własnym polu karnym i sprezentował gościom rzut rożny. Obyło się jednak bez konsekwencji. Damian Łanucha z kolei wykazywał się całkowitą indolencją jako rozgrywający. Albo podawał zbyt późno, albo nie w tempo; albo przytrzymywał bezproduktywnie piłkę, to znowu puszczał ją bezpańsko ze smyczy… Nawet tak proste zagranie, jak podanie piłki koledze, który ma wykonać wrzut z autu, okazało się dla Łanuchy zbyt trudne i Mateusz Kantor musiał zrobić kilka dodatkowych metrów, by przejąć zagubioną futbolówkę. Imponująca była za to elastyczność koszulki Łanuchy, rywale kilka razy sprawdzili bowiem na nim wytrzymałość strojów Stalówki; aż dziw bierze, że nie puściły zarówno szwy trykotu, jak i nerwy naszego zawodnika.

O tym, że optyczną przewagę po pół godzinie gry można zapisać na korzyść gości, świadczy liczba oddanych strzałów: na cztery groźne uderzenia Wisły (w tym dwa celne), gospodarze odpowiedzieli tylko anemicznym uderzeniem Mikołajczaka. Nasz skrzydłowy jako pierwszy przekonał się też, że z sędzią Marciniakiem z Krakowa nie ma żartów, kiedy za dyskusję z arbitrem bez ceregieli ukarany został żółtą kartką. Gdyby prowadzący spotkanie był bardziej konsekwentny, Mikołajczak powinien był opuścić boisku już po 30 minutach gry, kiedy próbując wymusić jedenastkę, wyłożył się w polu karnym Wisły. Mimo że trybuny były przekonane, że sędzia Marciniak wskazuje na „wapno”, arbiter kazał wznowić grę bramkarzowi gości (widzę to tak: albo sędzia dyktuje karnego, albo karze zawodnika kartką za symulację). 

To jednak waleczny Mikołajczak sprytnym obiciem piłki o nogi obrońcy Wisły wywalczył w 36 minucie rzut rożny, kiedy dopadł do – wydawało się – przegranej już piłki po dośrodkowaniu Bartkiewicza. Rzut rożny okazał się jednak prezentem na wagę rzutu karnego, kiedy po centrze Mateusza Argasińskiego piłka przypadkowo trafiła w rękę niefortunnie interweniującego obrońcę Wisły a jedenastkę pewnie wykorzystał Wojciech Reiman.
Karny, Reiman, gol!


Ostatnie minuty pierwszej połowy to już absolutna dominacja gospodarzy, którzy niesieni dopingiem podnieconej publiczności oraz będąc na dopingu po strzelonym golu, zaczęli szturmować pole karne Wisły. Strzał Majowicza z 20 metrów minął jednak nieznacznie światło bramki, z kolei uderzenie Reimana, mimo że celne, nie sprawiło większych kłopotów golkiperowi puławian.

Na drugą połowę Stalówka wyszła w niezmienionym składzie, niezmienna była również dyspozycja Damiana Łanuchy – wyświetlam na siatkówce oka powtórki z akcji Stalówki po przerwie: raz, dwa, trzy, cztery… Tyle obiecująco zapowiadających się kontrataków zepsuł w ciągu 20 minut nasz rozgrywający! I znów: do Majowicza – nie-cel-nie. Chwilę potem – hop! - zbyt pochopnie. Kolejna akcja - kółeczka w polu karnym rywali? To nie piłka figurowa! Na deser zaś – crème de la crème – zamiast iść z kontrą, wrzuca na kontrę. Zamiast torpedy mamy torpedo! Na zaciągniętym hamulcu biegał również nasz środkowy defensor Michał Bogacz. Już w pierwszej połowie tak długo zwlekał z wybiciem piłki z naszego pola karnego, że piłkę zdołał przejąć Konrad Nowak, oddając jeszcze strzał na bramkę Stali; 5 minut po przerwie Bogacz przegrał zaś z Nowakiem wygrany pojedynek biegowy, jednak po raz kolejny uszło mu to na sucho. 

To nie był najlepszy mecz Damiana Łanuchy.


Niby sytuacja była pod kontrolą, ale Tomasz Wietecha coraz częściej mobilizował ekspresyjnymi okrzykami  biegających przed nim obrońców; w 57 minucie całkowicie zapomnieli bowiem o pilnowaniu Wiślaków we własnym polu karnym, jednak gol, który goście zdobyli przy biernym zachowaniu stalowowolskiej defensywy, nie został uznany z powodu pozycji spalonej. 10 minut później to Stalówka śmielej zaatakowała, jednak wrzutka Mikołajczaka na głowę Judy zakończyła się wybiciem piłki na rzut rożny przez obrońców Wisły (podobał mi się Juda w tym meczu, wygrywał większość główek, głównie przez to, że był faulowany). Do kornera najwyżej wyskoczył Czarny, lecz piłka trafiła w słupek a dobitka Judy z najbliższej odległości była, niestety, zbyt lekka. Powinno być 2-0!

Wiślacy doskonale wiedzieli już, co należy zrobić po takim farcie we własnym polu karnym. Każde dziecko przecież wie, że piłka nożna to taki sport, w którym „niewykorzystane sytuacje się mszczą”, a w związku z faktem, że piłkarze rzadko czytają poezję (a już na pewno nie słuchają Maanamu), zawodnicy Wisły mogli mieć pojęcia o tym, że „nic dwa razy się nie zdarza”. Pomyśleli więc: skoro Stalówce się udało, czemu my nie możemy spróbować szczęścia w ten sam sposób? Pomocną dłoń wyciągnął obrońca Stali – Mateusz Kantor – i Wisła dostała w prezencie karnego (jeśli Kantor jest przypadkiem miłośnikiem literatury pięknej, mógł pomyśleć wtedy: „Ten Nobel dla Szymborskiej był przesadzony!”). Jeden-jeden. Punkt w punkt.


Kiedy już wydawało się, że obie drużyny zadowolą się jednym punktem, zaczął się najciekawszy i najbardziej zwariowany moment meczu. Akcja za akcję! Najpierw Łanucha, pal licho wszystkie niewypały – wspaniale podał do Reimana, jednak nasz pomocnik w sytuacji sam na sam trafił w bramkarza. Chwilę potem Kantor na granicy faulu interweniował we własnym polu karnym,  ratując zespół przed utratą gola (po własnej stracie!). I znów jesteśmy pod bramką gości, po faulu na Mikołajczaku na 18 metrze staje Reiman i bramkarz Wisły z trudem wybija piłkę. Wracamy pod pole karne Wietechy – jedyny błąd w meczu, za to kardynalny, popełnia Michał Czarny – źle obliczył lot piłki, która trafia do napastnika gości, jednak golkiper Stali znów wychodzi z pojedynku jeden na jeden zwycięską rękawicą. Przenosimy się na połowę rywali, rozpaczliwy kontratak Stalówki rozegrany koncertowo przez tercet Mikołajczak-Bogacz-Łanucha psuje jednak ten ostatni („setka” identyczna jak Reimana, ostry kąt, piłka w bramkarza). I już ostatnia akcja meczu, kolejny rzut wolny dla Stali, znów Reiman, ponownie celnie, ponownie mocno i ponownie bramkarz gości. Koniec.

A teraz uwaga! Trener Wtorek nie przeprowadził w trakcie meczu ani jednej zmiany. Graliśmy więc z Wisłą Puławy praktycznie bez ławki. Byłem więc nieco zdziwiony, kiedy po końcowym gwizdku sędziego kibice nie nagrodzili piłkarzy Stalówki brawami. Ktoś może powiedzieć, że stracili dwa punkty. Ja widziałem drużynę, która walczyła o pełną pulę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz