sobota, 8 marca 2014

Punkty za charakter


To była jedna z najbardziej enigmatycznych akcji, jakie dane mi było oglądać na piłkarskich boiskach. Wyobraźcie sobie następującą sytuację: doliczony czas gry, dwie drużyny, które grają otwarty futbol, o czym najlepiej świadczy wynik 2:2; presja upływających sekund wymusza w takim momencie jedyną słuszną taktykę – gramy „na aferę”. Bartkiewicz, zamiast lecieć z piłką co sił w nogach, nagle wstrzymuje jednak akcję, kręci kółeczko, oddaje piłkę do obecnego na boisku od kilku minut Mistrzyka, który zagrywa do obrońców (to jego jedyne dokładne podanie w meczu!)…

Stalówka, zamiast wrzucać rozpaczliwe piłki w pole karne Motoru, rozpoczyna konstruowanie ataku pozycyjnego. Oniemiali widzowie nie wiedzą, co się dzieje. Nie o obronę remisu tutaj przecież idzie, przebieg całego meczu nie wskazuje przecież na to, by którąkolwiek z drużyn urządzał tu podział punktów. Dlaczego więc, zamiast przeć do przodu, Bartkiewicz wstrzymał akcję, a koledzy kontynuowali zajmowanie pozycji? Nie sądzę, by był to zaplanowany manewr, nie chce mi się wierzyć, by w tak gorącym momencie, kiedy piłkarze najczęściej zapominają już o jakichkolwiek ustaleniach taktycznych, Stalowcy zdecydowali się na wdrożenie w życie najbardziej przebiegłego planu całego popołudnia. To musiał być przypadek.

A więc w momencie, w którym sędzia mógł spokojnie szykować się do odgwizdania końca meczu, nagle lewy obrońca Stali (czy to był Sikorski? celność w stylu Reimana, ale to był jednak chyba Sikor) rzuca długą piłkę na drugą stronę boiska, gdzie trochę przestrzeni znalazł chwilę wcześniej Bartkiewicz. Bartkiewicz musi walczyć bark w bark w obrońcą Motoru, kiedy wjeżdża z piłką w pole karne jeszcze się przewraca, udaje mu się jednak rozpaczliwym wślizgiem dośrodkować piłkę na 5 metr, gdzie dopada do niej Tomasz Płonka i Stalówka rzutem na taśmę zapewnia sobie zwycięstwo z lokalnym rywalem . Tak to zapamiętałem. Nie przypominam sobie równie wielkiej euforii niż ta, jaka zapanowała chwilę później na Hutniczej 15.

Inauguracja rundy wiosennej była, jak na drugoligowe warunki, popisem efektownego, ofensywnego futbolu. Brawa należą się nie tylko piłkarzom Stalówki, lecz również zawodnikom Motoru, którzy – pomimo optycznej przewagi gospodarzy – raz po raz zagrażali bramce Tomasza Wietechy. Mimo że w Stalówce zadebiutował na wiosnę tylko jeden piłkarz – czarno-zielone barwy przywdział były reprezentant Polski Mateusz Sacha (zajął na boisku pozycję Mateusza Kantora, fryzury też mają podobne) – sporym zaskoczeniem była decyzja trenera Pawła Wtorka, aby w roli wysuniętego napastnika wykorzystać etatowego prawoskrzydłowego Radosława Mikołajczaka. Szkoleniowiec Stali posadził na ławce obu nominalnych napastników – Wojciecha Fabianowskiego i Tomasza Płonkę – i po raz pierwszy w ligowej rywalizacji zdecydował się na wariant z Mikołajczakiem jako klasyczną „9”.

Radek Mikołajczak zadebiutował jako napastnik i od razu strzelił gola!

Były piłkarz Elany Toruń nie zawiódł swojego trenera, będąc najgroźniejszym zawodnikiem Stalówki w pierwszej połowie. To właśnie on stanął pod koniec pierwszej odsłony przed szansą na otworzenie wyniku, jednak zmarnował sytuację sam na sam z bramkarzem Motoru. Siedzący przede mną kibice z Lublina (niezorganizowana grupa trzech mężczyzn) wyskoczyli do góry w uznaniu dla interwencji swego golkipera, a minutę później nie mogli już powstrzymać się przed otwartą celebracją, kiedy Michał Jonczyk precyzyjnym strzałem w okienko uciszył obrońców i kibiców Stalówki. Mimo sporej przewagi gospodarzy bramka dla Motoru nie mogła być niespodzianką, od 30 minuty meczu goście coraz odważniej zaczęli zapuszczać się w okolice pola bramowego Wietechy, szczęścia próbowali zarówno Jonczyk, jak i Tataj, obrońcy Stalówki zostawiali im zdecydowanie zbyt dużo swobody.



To jednak Stal prowadziła grę, to piłkarze gospodarzy dyktowali od początku tempo meczu, to wreszcie bramkarz Motoru Paweł Lipiec miał w pierwszej połowie o wiele więcej roboty od Wietechy, który – co przyznał na pomeczowej konferencji trener Wtorek, a co wprawne oko kibica mogło już dostrzec w czasie zawodów – wystąpił w sobotę z kontuzją. Na bramkę Lipca strzelali w pierwszych trzech kwadransach zarówno Mikołajczak, jak i Łanucha oraz Reiman, swoje okazje mieli również Sikorski i Sacha, ale to goście schodzili do szatni z jednobramkową zaliczką.

Druga połowa przyniosła stalowowolskiej publiczności prawdziwą huśtawkę nastrojów. Nie minęło 10 minut gry po przerwie i straty zostały odrobione, instynkt snajpera nie zawiódł tym razem Mikołajczaka, który po błędzie obrony Motoru po raz drugi w meczu znalazł się sam na sam z bramkarzem gości i tym razem nie chybił. Wydawało się, że kolejna bramka dla Stali to tylko kwestia czasu. Stal częściej atakowała prawym skrzydłem, Adrian Bartkiewicz po raz kolejny udowadniał, że jest nie tylko nieoceniony w defensywie, ale idealnie sprawdza się również w rajdach na połowie gości – to właśnie nasz obrońca był największym utrapieniem rywali z Lublina, raz po raz podłączając się do groźnych kontrataków (2 groźne strzały na bramkę Lipca!). Rozgrywający Stali zapomnieli jednak o drugiej stronie boiska, gdzie często niepilnowany czekał na podania od kolegów Sacha. To prawda, były zawodnik Polonii Bytom przygasł nieco w drugiej połowie, faktem jest jednak że Reiman, Argasiński i Łanucha zdawali się zbyt często nie zauważać dobrze ustawionego partnera.

Adrian Bartkiewicz w ataku na bramkę Motoru.
W 73 minucie stadion na Hutniczej uciszył jednak po raz drugi Jonczyk, strzelając murowaną bramkę kolejki – nieco szalonym, lecz niezwykle precyzyjnym uderzeniem z ponad 30 metrów przelobował zaskoczonego Wietechę i goście po raz drugi w tym spotkaniu wyszli na prowadzenie (trzeba im jednak oddać, że to niejedyna groźna sytuacja, jaką stworzyli w tej partii - chwilę wcześniej piłka w po strzale Tataja otarła się o słupek Stali).

Po czym poznać jednak rasową drużynę? Zamiast zwiesić głowy – przyznajcie, sam zaczynaliście wątpić w końcowy sukces – Stalowcy od razu rzucili się do odrabiania strat. Szczęście było po naszej stronie, bowiem już dwie minuty później po rzucie rożnym Łanuchy w polu karnym idealnie wyskoczył do główki Bogacz i Lipiec nie miał nic do powiedzenia. Ostatni kwadrans zleciał na zrywach z obydwu stron, ani Motor, ani Stal nie wypracowali sobie już dogodnej sytuacji do zwycięstwa. Aż do ostatniej minuty meczu…



Stal utrzymuje się więc w grze o I ligę, ciężko jednak udawać, że w tym sezonie chodzi o coś innego niż o uniknięcie spadku. W związku z reformą rozgrywek drugoligowy byt zapewni sobie tylko połowa stawki, reszta drużyn zepchnięta zostanie klasę niżej. Biorąc pod uwagę spory ścisk w czubie tabeli każdy kolejny mecz jest dla Stalówki de facto - ot, paradoks - grą o utrzymanie. Czym musi charakteryzować się drużyna, która walczy równocześnie o awans i toczy bój o uniknięcie spadku?. W sobotę do 3 punktów za zwycięstwo dopisałbym jeszcze Stali dodatkowe punkty za charakter.

Więcej zdjęć z meczu Stal Stalowa Wola - Motor Lublin na stronie Stalowka.eu! 
 
Są trzy punkty, jest zabawa...

 

1 komentarz: