sobota, 19 kwietnia 2014

Sekret trenera Wtorka

Po bezbarwnym, bezbramkowym remisie z beniaminkiem Olimpią Zambrów Stal Stalowa Wola straciła nie tylko 2 punkty, lecz również trenera Pawła Wtorka, który na pomeczowej konferencji prasowej podał się do dymisji.

Szkoleniowiec Stalówki nie sprawiał wrażenia osoby działającej pod wpływem emocji; przeciwnie – ujawnił, że o ewentualnej rezygnacji z funkcji trenera poinformował pracodawcę ponad tydzień wcześniej, argumentując swoją decyzję potrzebą „wstrząśnięcia” przeżywającą kryzys drużyną. Wygląda więc na to, że po zaledwie jednym punkcie wywalczonym w ostatnich trzech meczach Wtorek postawił sam sobie ultimatum: albo wygrywamy z Olimpią, albo odchodzę.

Spójrzmy na okoliczności: przed meczem z Olimpią Stalówka, mimo słabszej postawy w ostatnich spotkaniach, wciąż zajmowała 4. miejsce w tabeli ze stratą ledwie 6 punktów do lidera (inna sprawa, że wystawała ledwie dwa oczka nad strefę spadkową), meczu z beniaminkiem wcale nie przegrała, dopisując do swego dorobku jeden punkt (punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, prawda?). Nie wydaje mi się, by był to wystarczający powód do wywieszania białej flagi; owszem, na grę Stalówki w ostatnich dwóch meczach na Hutniczej nie dało się patrzeć, nie wierzę jednak w oficjalne powody rezygnacji Wtorka; w trakcie swej trenerskiej przygody wydał mi się człowiekiem na wyraz skromnym i uczciwym, na tyle jednak ambitnym, by nie załamywać się chwilowymi niepowodzeniami. Nikt nie spodziewał się przecież przed rozpoczęciem sezonu, że po 24. kolejce Stalówka teoretycznie wciąż będzie liczyć się w grze o awans, od początku było dla nas jasne, że w tym sezonie walczymy o utrzymanie.

Zaskoczyła mnie jednak poczyniona przed dwoma tygodniami uwaga Wtorka dotycząca braku podlania murawy przed meczem ze Zniczem na Hutniczej. Po raz pierwszy od czasu nominacji na stanowisko szkoleniowca Stali Wtorek dał wyraz frustracji dotyczącej relacji z pracodawcą. Wszyscy wiemy o kłopotach finansowych, zawodnicy wciąż otrzymują zaległe pensje, co z pewnością nie wpływa motywująco na morale drużyny (coś nam tajemniczo zniknął jedyny wiosenny nabytek Mariusz Sacha, zagrał w jednym spotkaniu i od tego czasu ani widu ani słychu – oficjalnie kontuzja, ale ja jestem nauczony nie wierzyć w oficjalne wersje wydarzeń). Nie wierzę więc Wtorkowi, że rezygnuje z funkcji trenera z powodów czysto sportowych. Jego rezygnacja ma dla mnie charakter wybitnie honorowy; nie sądzę jednak, by jako człowiek honoru, ujawnił kulisy swego odejścia. Kropka.

Trochę o meczu? Na boisku od pierwszej minuty po raz pierwszy w tym sezonie zobaczyliśmy w bramce Dawida Wołoszyna (Pamiętacie, co pisałem po spotkaniu ze Zniczem? Posadzenie na ławce Wietechy to dla mnie kolejny dowód na to, że Wtorek nie tylko nie bał się podejmować męskie decyzje, ale także logicznie myśleć ). Młody golkiper Stalówki dostał szansę już tydzień temu, w wyjazdowej potyczce z Legionovią (stracona bramka nie obciąża jego konta), teraz zagrał kolejne 90 minut. W wyjściowej jedenastce zabrakło jednak pauzującego za kartki Wojciecha Reimana. Najlepszy strzelec Stalówki (8 trafień) nie ma co prawda najlepszej passy, jego ostatnie występy pozostawiały wiele do życzenia; ciągle wydaje się być jednak mózgiem całej drużyny. W składzie zabrakło również - z tych samych powodów - Tomasza Płonki (drugi strzelec zespołu z 5 „oczkami”), którego bramki zapewniały nam w tej rundzie trzy punkty z Motorem Lublin i Stalą Mielec. Na boisku po raz pierwszy od bardzo dawna zobaczyliśmy za to ulubieńca Kality - Mateusza Kantora - którego Wtorek ustawił na lewej obronie, na murawie od pierwszej minuty zameldował się także Michał Kachniarz.

Wiem, nie powinienem. Czuję, że jestem dla niego zbyt surowy. Pamiętam gola, którego strzelił w ubiegłym sezonie Garbarni Kraków w wyjazdowym meczu rozgrywanym w strugach deszczu na stadionie Wawelu. Przypominam sobie spotkania, w których jego asekurancka nieporadność nie była aż nadto widoczna. Kiedy jednak widzę na boisku Michała Kachniarza wydaje mi się, że oglądam mecz rugby. To tam przecież nie można podawać piłki do przodu, tylko zawodnik szuka partnera znajdującego się za jego plecami. „Kacha” przeszczepia tą ideę na grunt piłki nożnej. Kiedy dostaje podanie od obrońcy, chwilę się rozgląda, czasami zrobi nawet „kółeczko”, po czym oddaje piłkę do tyłu. Wyobraźcie więc sobie, że grę Stalówki w spotkaniu z Olimpią Zambrów kreuje taki zawodnik. Co robi beniaminek? Czeka cierpliwie pół godziny po czym... przejmuje inicjatywę.

Tak to wyglądało w sobotę. Pierwsze dwa kwadranse – bez dwóch zdań - pod dyktando gospodarzy. Aktywny był zwłaszcza Sylwester Sikorski, oficjalnie występujący w tym meczu jako lewoskrzydłowy. „Sikor” nie tylko często wędrował na drugą stronę boiska, by egzekwować rzuty rożne, notorycznie ustawiał się też w środku boiska tuż za wysuniętym Wojciechem Fabianowskim (jego pozycję na lewym skrzydle przejmował wtedy wbiegający znienacka Kantor). W pierwszym kwadransie to ona dwa razy próbował zaskoczyć bramkarza gości: najpierw po efektownej wymianie z Mikołajczakiem wywalczył rzut rożny, parę minut później strzelał z 20 metrów – niestety niecelnie. Obok Sikorskiego na pochwały zasłużył też z pewnością Damian Łanucha. Kachniarz i dopasowujący się do jego poziomu Argasiński odpowiedzialni byli głównie za pilnowanie tyłów, ciężar konstruowania akcji spadł więc w całości na barki Łanuchy.

To nie jest genialny rozgrywający, nie ma wyczucia dystansu, nie potrafi zagrać dokładnie długiej piłki, świetnie sprawdza się jednak w rozegraniu sytuacyjnym. Jednym podaniem potrafi oszukać defensywę rywali i stworzyć przewagę. Co więcej, wyraźnie poprawił w ostatnim czasie egzekucję stałych fragmentów gry. Kiedy do wolnego lub rożnego podchodzi Łanucha, możemy być pewni, że piłka po jego dośrodkowaniu spadnie na głowę jego kolegi z drużyny. Swoje umiejętności zaprezentował kibicom na Hutniczej w drugiej połowie spotkania z Olimpią, kiedy po wykonanym przez niego rzucie rożnym bramkarz gości w ostatniej chwili wybił piłkę zmierzającą w okienko (!), by w powtórce ponownie zmusić golkipera z Zambrowa do przeniesienia zmierzającej do bramki piłki nad porzeczką.  

To było jednak za mało, by wystraszyć ambitnie grającego beniaminka. Piłkarze Olimpii widząc nieporadność gospodarzy spróbowali zaatakować w ostatnim okresie pierwszej połowy, by po przerwie na dobre przejąć inicjatywę na boisku. W drugiej połowie nie zobaczyliśmy już Sikorskiego, którego zastąpił nieco ociężały Damian Juda (zdziwiła mnie ta zmiana, bo „Sikor” jednak wyróżnił się w pierwszych 45 minutach), Mikołajczak był cieniem samego siebie, z każdą minutą Argasiński coraz bardziej równał do poziomu Kachniarza, nie wyglądało to najlepiej. Goście coraz odważniej przedostawali się w pole karne Wołoszyna, jednak młody bramkarz Stali tylko raz zmuszony został do większego wysiłku, pewnie piąstkując piłkę po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. 

Emocje zaczęły się dopiero w końcówce, rozochocona Olimpia zwietrzyła szansę na 3 punkty i w 80. minucie po strzale Hryszki Wołoszyna uratował słupek, chwilę później groźna kontra gości zakończyła się niecelnym strzałem. Po przeciwnej stronie boiska piłka szukała zaś… Kachniarza, który trzykrotnie próbował zaskoczyć golkipera rywali, ale ani razu nie trafił w światło bramki. Nie udało się to też Damianowi Judzie, który minutę przed końcem regulaminowego czasu gry trafił w poprzeczkę tuż zza pola karnego. W słupkach/poprzeczkach było 1:1, znajdźcie mi jednak kogoś, kto twierdzi, że bezbramkowy remis krzywdzi którąś z drużyn. Nie tylko nikt nie zasłużył tu na więcej niż jeden punkt, żadnej ze stron nie należała się nawet bramka. Więcej atrakcji było zdecydowanie po meczu…    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz